Kolejny upalny dzień aż zachęca do opuszczania mieszkania i udania się przed siebie , gdziekolwiek aby dalej od domu. Napełniam bidony , pakuje banana i ruszam rowerem w kierunku zalewu w Nowej Morawie. Tu majówka trwa w najlepsze. Słońce , woda , piękne widoki.
Jadę dalej w kierunku Przełęczy Płoszczyna. Za Starą Morawą dostrzegam podążającego w ta samą stronę rowerzystę . Pomimo iż obiecałem sobie ,że to będzie spokojna jazda , naciskam na pedały i po kilkunastu minutach doganiam nieznajomego. Powitanie i chwila rozmowy. Jedzie z Kłodzka na Przełęcz Suchą w górach bialskich. Więc nasze drogi po kilkuset metrach się rozdzielają.
Na przełęczy spotykam kilka osób , rowerzyści , piesi. To dobre miejsce na rozpoczęcie wycieczki na Śnieżnik Kłodzki. Ja pędzę w kierunku Starego Miasta. Zatrzymuję się na chwile. Jak zwykle po lewej stronie widać Śnieżnik . Dziś jest jeszcze piękniejszy bo jeszcze ośnieżony. Cudowne uczucie , w oddali śnieg a tu ciepły wiaterek.
Przed wjazdem do Starego Miasta podjeżdżam jeszcze do pozostałości po wojennych umocnieniach. Takich pamiątek na tych terenach jest sporo.
Wjeżdżam jeszcze na chwile do Starego Miasta. Dziś tu spokojnie, czynne tylko restauracje, ruch niewielki , większość pewnie gdzieś na trasie.
Dalej podążam w kierunku Wielkiego Vrbna. Droga niemiłosiernie pnie się do góry, w końcu po około 8 kilometrach kończy się asfalt i dalej szutrowa droga prowadzi pod wyciągiem. Tu jest naprawdę ciężko i raczej trzeba rower pchać niż na nim jechać. Wieje przyjemny i czasem nawet chłodnawy wiatr. Po kilkunastu minutach docieram do Chaty Paprysek. Byłem tu już tyle razy , ale widok zawsze zapiera dech w piersiach. Przy okazji można tu dobrze zjeść , wypić piwo , czy mały rum. I jak zwykle polaków nie brakuje. Chwila odpoczynku i ruszam w kierunku granicy państwa i Bielic. Jeszcze nie tak dawno biegałem tu na nartach.
Droga pnie się dalej w górę , w kierunku lasu. Ze zdumieniem stwierdzam ,że tu jest jeszcze śnieg , początkowo tylko płaty śniegu , ale im głębiej w las tym więcej śniegu.
Dochodzę do takiego miejsca ,że poważnie zastanawiam się ,czy nie wrócić do Starego Miasta. Buty rowerowe mam już przemoczone o jakiejś jeździe nie ma co marzyć. Ale brnę dalej . Najgorsze jest to ,że nie poznaję drogi, o oznaczeń nie ma tu żadnych. Jak jest moja radość gdy w pewnym momencie kilkadziesiąt metrów przed sobą widzę idących naprzeciw mi rowerzystów. Więc i ja się przebiję .
Najpierw wyjeżdża dziewczynka około 8 lat, potem młody mężczyzna z podczepioną do roweru dwukółką w której jest małe dziecko. Wymieniamy grzeczności , informujemy się jak dalej na trasie. W międzyczasie dojeżdża do nas młoda kobieta. Rodzina w komplecie. Już miałem ruszać dalej , ale mnie olśniło. Pytam czy ta dziewczynka to Matylda. Tak Matylda. A więc spotykamy się po raz drugi.
Pierwszy raz , chyba dwa lata temu spotkałem Wojtka , bo ten mężczyzna tak ma na imię. Jechałem wtedy pierwszy raz tą trasą. Matylda miała może 5…6 lat . Jechała na małym rowerku w wysokich ciężkich butach. Pamiętam ,że miała rozciętą rękę ale trzymała się dzielnie . Potem czytałem gdzieś ,że wygrała zawody w MTB.
Miłe spotkanie , świat jest taki mały. Żegnamy się do następnego razu , na pewno będzie. Po kilkuset metrach śnieg się kończy , zaczyna się woda i błoto. I tu spotykam kilkanaście osób idących w stronę Papryska. Brodzą w błocie jak czaple. Dzieci bez butów na bosaka. Patrzę na znak „ Hranica” …myślę sobie , granica? Granica czego ? …..nie ważne codziennie pokonuje jakieś granice….mam nadzieję ,że nie była to granica głupoty.
Została już tylko droga przez lasek i będę w Puszczy Bialskie. Wyjeżdżam na trasę „Wielkiego Szengena” i widzę znajomego z podjazdu w Starej Morawie. Witamy się serdecznie jakbyśmy byli starymi kumplami a przecież poznaliśmy się parę godzin temu. On tnie jeszcze w kierunku Smerka a ja do domu.
No , cóż , piękna majówka , z małym akcentem zimowym i miłymi spotkaniami.
Skomentuj