Dwudniowa wycieczka przez najpopularniejsze, znane i lubiane szczyty Beskidu Wyspowego.
Rozpocząłem w Kamienicy i podążyłem niebieskim szlakiem na Modyń /pierwsze ponad pół godziny wzdłuż drogi na Zbludzę/. Po drodze rozpościerają się piękne widoki na Gorce. Sama Modyń, szczyt raczaj pomijany w wycieczkach, została zagospodarowana. Są ławeczki, oznakowanie, krzyż. Wycięto drzewa i pojawiło się coś jakby widok na Cichoń. Schodziłem wciąż niebieskim szlakiem, który dawniej prowadził na przełęcz między Ostrą a Cichoniem, ale ostatnio jego przebieg musiał zostać zmieniony, bo wylądowałem w Młyńczyskach. Nadrobioną drogę rekompensowały piękne widoki tym razem Beskidu Sądęckiego i Pienin. Niebieski szlak trzeba było jednak porzucić i już bez znaków skierować się ku Ostrej, która naprawdę jest ostra. Tam wróciłem na szlak, tym razem zielony, przeszedłem przez Cichoń /który naprawdę jest cichy/ i przepiękną Przełęcz Słopnicką, by dotrzeć na Mogielicę. Z wieży na Mogielicy zawsze fantastyczny widok - szczególnie interesował mnie kierunek dalszego marszu - jeszcze tego dnia trzeba było zdobyć Ćwilin i dotrzeć na Śnieżnicę. Zdobywanie kolejnej "wyspy" dawało się we znaki, a najbardziej strome zejście na Przełęcz Gruszowiec. Potem pozostawało już dowlec się do Ośrodka Rekolekcyjnego "Pod Śnieźnicą" i skorzystać z noclegu i życzliwości ks. Jana.
Następny dzień przywitał mnie mgłą za oknem, ale pełen nadziei na poprawę pogody ruszyłem w dalszą drogę. Zejście do Kasiny Wielkiej wzdłuż trasy narciarskiej przyjemnością dla zmęczonych nóg nie było, jak również marsz wzdłuż asfaltowej drogi w stronę Lubogoszczy już czerwonym szlakiem. Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że mgła nie była mgłą tylko chmurą, która spowijała szczyt Śnieżnicy i wszystkich innych wzniesień wokół. Po zbyt długim podejściu na Lubogoszcz /dlaczego zapamiętałem je jako krótkie?/ nie można było zrobić postoju, bo padał deszcz. Zejście do Kasinki Małej czarnym szlakiem jednakże dawało nadzieję, że przestanie padać, bo niebo zaczynało się przejaśniać. Ale nic z tych rzeczy - mordercze podejście na Szczebel odbywało się w coraz większym deszczu, bo chmury wbrew moim przewidywaniom nigdzie się nie ruszyły. W zasadzie można było zrezygnować z dalszej wędrówki... ale, gdzie tu pójść? Najbliżej było na... Luboń Wielki, gdzie przynajmniej jest coś w kształcie schroniska. Zszedłem więc zielonym szlakiem do Glisnego i znów pod górę - krótkim /na mapie!/, ale stromym czerwonym szlakiem na Luboń. W schronisku chwila odpoczynku i ciepły posiłek, aby powoli stoczyć się coraz bardziej błotnistym niebieskim traktem do Naprawy przy Zakopiance i znaleźć ratunek w busie powrotnym do domu.
Trudność wycieczki polega na jej długości i przewyższeniu, które trzeba pokonać - okazuje się, że trasy, które wydawały się krótkie przy pojedynczych wejściach, w zestawie wydłużają się niemiłosiernie, zwłaszcza przy padającym deszczu :) Było warto jednak :)
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj