Moja pierwsza trasa w Tatrach: Dolina Strążyska- Giewont- Kuźnice
Trasa od której wszystko się zaczęło i z której jak dotąd jestem najbardziej dumna :)
Nigdy wcześniej jako dziecko nie jeździłam w tatry i dopiero teraz gdy jestem już dorosła mam okazję odkrywać je kawałek po kawałku.
Na weekend w góry pojechaliśmy ze znajomymi, którzy już wcześniej dużo chodzili po Tatrach i to oni wybrali trasę. Jak na pierwszy raz wydawała mi się dość wymagająca tym bardziej, że nie miałam doświadczenia w chodzeniu po górach i żadnej kondycji.
Wybraliśmy się dość późno i miałam dość mieszane uczucia tym bardziej, że nie miałam żadnego pojęcia co mnie czeka. Ruszyliśmy w górę Doliną Strążyska, gdzie po godzinnym marszu złapała mnie już lekka zadyszka. Znajomi mieli o wiele szybsze tempo i cały czas próbowaliśmy ich gonić. Właściwie to ja próbowałam, a mój chłopak solidarnie szedł ze mną z tyłu. Po jakimś czasie trochę przywykłam do szybszego marszu i udało nam się dojść do przełęczy na Grzybowcu. Do tej pory podejście udało się przejść w dość dobrym tempie, ale już wyżej dopadł mnie kryzys. Niebo było bezchmurne, a temperatura jak na wrzesień wysoka- około 30'C. Szukałam bezskutecznie chociaż trochę zacienionego miejsca, żeby na chwilę odpocząć- nic z tego. W końcu musiałam się już zatrzymać, bo kręciło mi się w głowie i ledwo powłóczyłam nogami. Musiałam posiedzieć chwilę, zjeść coś i napić się herbaty (herbata w górach bardzo się przydaje!). To był moment, w którym nie miałam już sił iść dalej ani schodzić w dół. Poza tym żal mi było tej trasy, którą już pokonałam i nie chciałam się tak łatwo poddawać. Siedziałam, odpoczywałam i czekałam aż kryzys minie i przestanie mi się kręcić w głowie. W końcu podjęłam decyzję, że idę dalej.
Dalej nie było dużo lepiej. Szłam żółwim tempem, a słońce paliło niemiłosiernie. Wstyd mi było, bo wyprzedali mnie nawet emeryci z kijkami. Od tej pory nie zwracałam już uwagi na widoki, wchodziłam tylko powoli schodek po schodku w górę. Co chwilę wydawało się, że szczyt jest już za zakrętem ścieżki, ale tu oczywiście niespodzianka- następna kamienista ścieżka, jeszcze bardziej stroma. I tak kilka razy. Sama nie wiem ile to trwało, ale w końcu udało mi się dojść na przełęcz. Stamtąd już tylko krótki odcinek drogi z łańcuchami na szczyt. Gdy zobaczyłam, że już tak niedaleko do celu, wstąpiła we mnie nagle nowa energia i udało się- Giewont zdobyty!
Długo siedzieliśmy na szczycie i podziwialiśmy piękne widoki. Byłam naprawdę szczęśliwa i dumna z siebie, że mi się udało tam dojść i nie zrezygnowałam. Udało mi się z mozołem przesunąć swoje granice. I było warto!
Gdy zeszliśmy ze szczytu, słońce już powoli chyliło się ku zachodowi. Znajomi wybrali na powrót inną drogę. Schodziliśmy z Przełęczy Kondrackiej na Halę Kondratową. Wzdłuż trasy płynął mały strumyk- całe szczęście, bo już dużo wcześniej w tym upale skończyło nam się picie. Mogliśmy napić się zimnej wody i napełnić butelki. Smakowała najlepiej na świecie! :)
Nieco później minęliśmy malutkie schronisko na Hali Kondratowej. Kusiło nas, żeby się w nim chociaż na chwilę zatrzymać, ale czas naglił- zaczynało robić się szaro, a my nie pomyśleliśmy, że trasa aż tak się przedłuży i nie mieliśmy ani jednej latarki. Gdy dotarliśmy do granicy lasu, było już prawie ciemno, a zmrok zastał nas w okolicy Polany Kalatówki. Na szczęście stamtąd było już niedaleko. Na polanie niespodzianka- najpierw usłyszeliśmy dzwonki, a później zobaczyliśmy, że pełno tam owieczek. Nigdy nie zapomnę tego widoku :)
Na sam koniec już w ciemnościach przemknął nad nami wagonik kolejki na Kasprowy Wierch. Pierwszy raz miałam okazję jechać kolejką w marcu tego samego roku i wtedy wydawało mi się, że prawie już jestem górską turystką, bo wjechałam na Kasprowy. Z perspektywy tego całodziennego, wyczerpującego wejścia na Giewont spojrzałam na to wszystko inaczej :). Od tej pory nie interesują mnie już żadne kolejki, ciuchcie, bryczki i te sprawy. Doceniam tylko te trasy, które mimo trudu udało mi się przejść na własnych nogach :)
Nie wiem ile dokładnie zajęła nam ta trasa. Wyruszyliśmy około godziny 11, a zeszliśmy z góry gdy było całkowicie ciemno. Podczas wejścia miewałam chwilę, gdy żałowałam, że dałam się namówić na coś takiego na pierwszy raz, ale z perspektywy czasu: BYŁO WARTO! :)
Trasę oceniam jako "trudną"- według mojej subiektywnej oceny, bo kosztowała mnie wtedy sporo wysiłku. Dla osoby, która ma kondycję jest to trasa średnia, może nawet i łatwa.
Skomentuj