Stało się. Po około roku cieszenia się z przyjemności, jaką przynosi jazda szosówką po Beskidzie Sądeckim i okolicach, w końcu na liczniku musiało wybić 200 km. Trip zaplanowałem przy pomocy wujka google, a jedynym celem było złamanie magicznej granicy 200 kilosów oraz nie padnięcie gdzieś po drodze. Start koło 8.30 rano z Sącza. Lecę VeloDunajec (omijając przez Podegrodzie rozkopany Stary Sącz) w stronę Łącka, potem Krościenko i odbijam na Krośnicę. Później najpierw do góry potem w dół pod zaporę w Sromowcach. Tyle o tej części trasy bo była ona już robiona w czasie innej wycieczki do Niedzicy wrzuconej na traseo. W Sromowcach Niżnych odbijam w lewo przy Polanie Sosny i po paruset metrach widzę tabliczkę informującą, że wjeżdżam na Slovacką Republickę. Tak naprawdę znów wlatuję na VeloDunajec po jego słowackiej stronie tylko jadę jakby w przeciwnym kierunku. Innymi słowy kieruję się na Czerwony Klasztor. Po lewej rozkoszuje się przepięknymi widokami na Trzy Korony i otaczające je góry, góreczki i pagóreczki okryte letniozieloną pierzyną. Drogą do Czerwonego Klasztoru jest OK. Parę łat na drodze ale jakoś mega nie przeszkadzają. Ruch też znikomy. Jedzie się mega przyjemnie. Czerwony Klasztor wyskoczył zza zakrętu w mgnieniu oka więc fota robiona równie na prędkości. Dalej trzymam się drogi 543 w kierunku na Vielki Lipnik. Droga chwilami naprawdę mnie wkurza. Są momenty, gdzie naprawdę trzeba mega wyhamować, żeby ostrożnie przejechać przez nierówny/dziurawy/łatany asfalt lub inne drogowe niespodzianki. Mijam Vielki Lipnik droga jakby trochę lepsza ale cały czas wymaga full koncentracji. Trochę podjazdów, trochę zjazdów na szczęście ruch prawie zerowy. Kilkadziesiąt kilosów dalej wlatuje na drogę nr 77, którą dojeżdżam do pierwszej stacji benzynowej w Starej Lubovli, gdzie wybija setka czyli połówka zaplanowanej trasy. Kawa, woda, baton, foto i ogień dalej. Po lewej mijam skręt na Mniszek i Piwniczną o którym myślałem tłukąc się po tych odcinkach za Czerwonym Klasztorem, ale wbitka na drogę przed Lubovlą bardzo zachęciła do jazdy zgodnie z początkowym planem. Przelatując przez Lubovlę wbijam się na drogę nr 68, którą będę leciał następne parędziesiąt kilometrów. W Podlipiu droga znów połączy się z drogą 77. Jedzie się naprawdę spoko. Droga idealna pod szosówkę, dodatkowo zrobiony pas boczny wiec auta sobie a ja sobie. Widoczki super przyjemne. Ruch może trochę bardziej intensywny, ale dodatkowy pas naprawdę robi robotę. Lecę dalej przez Circ i Ruską Vole nad Popradem. Tu ewentualnie miała być druga odbitka na Polskę, ale jazda jest mega przyjemna wiec poprzestałem tylko na kofoli w przydrożnym sklepie. Dwa głębsze wdechy i lecę dalej. Drogą już tylko czasami posiada boczny pas „rowerowy” ale za to ruch jest znikomy. Mijam Gerlachov i kieruje się w stronę Bardejova. Parę kilosów przed nim odbijam w lewo w stronę przejścia granicznego w Muszynce na drogę nr 3483. Zaraz za zjazdem widzę drogowskaz, że do przejścia granicznego jest tylko 8 km. Niestety te 8 kilosów naprawdę mnie mega wymęczyło. Praktycznie cały czas pod górkę, a w nogach już koło 150 kilosów. Końcówka podjazdu oznaczona była 19% finiszem. No masakra. W końcu jeeest wyjechałem bez zatrzymania choć z niemałym kryzysem po drodze. Na szczycie fota i wio w dół w poszukiwaniu jakiegokolwiek sklepu w celu uzupełnienia w organizmie wszystkiego co wydarł ze mnie ten podjazd. Po chwili jest sklep – takie trochę zbawienie. Wrzucam na ruszt 2 drożdzówki popycham 2 puszkami pepsi. 5 głębszych oddechów i ogień dalej. Przede mną ostatni podjazd przez Mochniaczki na Krzyżówkę. Szczerze mówiąc myślałem, ze będzie gorzej. Wdrapałem się na górę a moim oczom okazał się okropny widok. Na zegarku została mi ostatnia kreska baterii a przecież musi ogarną jeszcze całą drogę do Sącza żeby stuknęło 200. Zlatuje z Krzyżówki jak szalony przelatuje przez Łabową potem następne wiochy i dolatuje do Sącza. Wita mnie oczywiście zakorkowana ulica Nawojowska wiec trochę manewrowania między autami i dojeżdżam do ścieżki wzdłuż obwodnicy potem przelatuje na ścieżkę przy Kamienicy dojeżdżam do mostu wiszącego koło MOSiRu patrze na zegarek jeeeest 200. Gęba się śmieje od ucha do ucha, a tu okazuje się, że musze jeszcze podskoczyć do Tęgoborzy. Na szczęście VeloDunajec przeskakuje przez miasto aż do Wielogłów potem już tylko chwile DK 75 i dojeżdżam do Tegoborzy, gdzie zegarek wskazuje 214 km. Jeest naprawdę spoko.
Skomentuj