Dzień czwarty to wędrówka ze Zdyni do Bacówki pod Bartnem, o której różne ciekawostki wyczytaliśmy wcześniej. Starujemy z rana wiedząc, że mamy koło 14 km do przejścia. Oczywiście pierwsze podejście na Popowe Wierchy nas tak dobija z rana, że Beskid Niski zaczyna być tym bardziej znienawidzonym heheh żarcik :) Ale tak podejście krótkie ale dość strome :) W okolicach Popowych Wierchów dowiadujemy się, że sarny mogą szczekać jak pies :) Tak dziwny odgłos, a jednak :) Późniejsza opowieść Mariana o sarnach przejdzie do historii naszych wyjazdów :) Ten dzień to całkiem przyjemna wędrówka z dłuższym postojem w Wołowcu, gdzie jak pisałam wcześniej można się przespać w Chacie u Kasi. Tylko menu u Kasi nas lekko przeraziło i utwierdziło w przekonaniu, że Zdynia była dobrym wyborem. Mina Beaty słyszącej co może zjeść bezcenna, swoją drogą pierogi z pokrzywą można by kiedyś spróbować :) Od Wołowca do Bartne to naprawdę przyjemna wędrówka, zwłaszcza, że plecaki coraz lżejsze :) W Bartnem meldujemy się wczesnym popołudniem i to ostatni nocleg tego wyjazdu. Schronisko raczej średnie, ale jest się gdzie umyć, jest ciepła ba nawet gorąca woda no i po piwko specjalnie nam Pan pojechał przy święcie zresztą :) A i pierogi Łemkowskie podobno bajeczne bynajmniej wierząc Beacie i Andrzejowi, którzy się nimi jarali pół następnego dnia :) Aha i najważniejsze całkowite odcięcie od świata, zero zasięgu w każdej sieci :) Chociaż to może być zaleta :) Piwko przy kominku, w którym sami musimy rozpalić, po wcześniejszym uzbieraniu drwa w koło bacówki bezcenne, dla takich chwil warto żyć i warto kochac góry :)
Skomentuj