Po porannej kawie przy ognisku, przestraszeniu nas przez jelenia z nocnego rykowiska (odgłosy łamanych konarów nad rzeką), zwinięciu obozowiska ruszyliśmy dalej. Celem drugiego dnia było dotarcie w czeskie Izery, a dokładnie do miejscowości Nové Město pod Smrkem. Było rześko i słonecznie. Śniadanie zjedliśmy w trasie - między Osiecznicą a Nowogrodźcem, we wsi Tomisław, pod sklepem. Za Leśną zaczęły się spore podjazdy, co trzeba było pokonać:) O zmierzchu dobrnęliśmy do celu. Pękło 80 km. Czekało nas żmudne poszukiwanie noclegu (w namiocie nie chcieliśmy spać, bo kolejnego dnia zamierzaliśmy ruszyć w góry pieszo, bez dobytku). Ponieważ jesteśmy minimalistami w sprawie warunków noclegowych (i chyba bytowych w ogóle...), mieliśmy namiar na tanie spanie w ośrodku sportowo-rekreacyjnym. Na miejscu okazało się, że nie ma wolnych miejsc i przez najbliższe 2 tygodnie ich nie będzie... W końcu, ze względu na zmrok, zdecydowaliśmy się (czego nie żałujemy) na pokój w Singltrek Pension & Restaurant U Všech andělů (ubytovani przeznaczone głównie dla rowerzystów górskich, z przechowalnią rowerów). Zostaliśmy tam na dwie noce. Oczywiście narzekaliśmy, ze drogo, ale nie wiedzieliśmy, że w cenę obowiązkowo wliczone jest śniadanie (zorientowaliśmy się dopiero wyjeżdżając... ). Pensjonat można polecić, również ze względu na pyszne i niedrogie jedzenie - rewelacyjna zupa fasolowa, rybna, naturalnie knedliki, pierś z kurczaka w marynacie z białego wina, z żurawiną (tyle mniej więcej zrozumieliśmy i jedliśmy). Po wieczornym obowiązkowym rumie, mając zaklepany ten nocleg, rano wybraliśmy się w Izery na najwyższy czeski szczyt tych gór - Smrk (1124 m.n.p.m.). Było bardzo wietrznie i dosyć zimno (termometr na wieży widokowej wskazywał 4 stopnie). Nie szliśmy najprostszym szlakiem, zrobiliśmy sobie niezłą pętlę (tak dla przygody...), no i wyszedł prawie cały dzień.
Skomentuj