Niedziela to lekkie przyspanie i zawał planu "napad na wojsko" Ale zawsze jest plan "B" Jak się okazało później wyszło nad planowo :D Najpierw spotkanie z wieżą której szukałem dwa lata. Tak zupełnie przez przypadek kiedy głowa poleciała w prawo a tu proszę gdzieś tam przez jesienny gąszcz dostrzegam charakterystyczny kikut wywalony w kosmos. Padła komenda w prawo zwrot i jak taran przez krzaki wbijamy się na uprawy leśne żeby zaraz po tym wdrapać się pod górę i przybić pionę pod samą wieżę.
Później było już z górki bo po kilku km Przemków potem wbijamy na szosę w kierunku Ostaszowa i po drodze odbijamy do wioski "Amazonka" gdzie jest pełno fajnych zwierzaków na wybiegach. Zasadniczo tylko krokodyli tam nie widziałem ;) Kilka fotek, jakiś banan się znalazł nawet (małpy nie protestowały) szybki łyk i wio na Stawy Przemkowskie. I tutaj zaczyna się ciekawie bo co chwile wpadamy na teren zamknięty i zabarykadowany płotami. Po drodze spotkanie z bykami i to trzema. Miałem za małe "jaja" żeby podejść do któregokolwiek :D nie mniej jednak kontakt wzrokowy został nawiązany. Za kilometr przeprawa przez płot "Jadźka łap rower bo rzucam" po wszystkim myśląc ufff teraz już z górki lecimy na duże stawy.
Oczywiście ta radość i pedał w pedał nie trwały długo bo na horyzoncie maluje się kolejna ciekawa furtka zamknięta na kłódkę i nowy zakaz wjazdu oznaczony kompletnie zardzewiałym znakiem z napisem "majty" Nie zastanawiając się długo faty przelatują na druga stronę razem z nami. Delektując się pięknem trzcin zjaranych przez słońce w pewnym momencie ten spokój przerywa widok nadjeżdżającego auta. Był na tyle daleko że mógł nas nie widzieć. Wprawny wzrok wypatruje okrągłe światła umieszczone wysoko, szersze wysokie ogumienie i trochę większa sylwetka. Justyna Adamska wiejemy !!! Ile sił w nogach przemierzamy 800 metrów żeby driftem wpaść na groblę rozdzielającą dwa największe stawy. Głowa odruchowo co jakiś czas za siebie czy ktoś już nie pędzi za nami. Faty lecą jak taran po pobojowisku wyoranym przez dziki. Po dobrym kilometrze ten pęd zwalnia, ten szał wyhamowuje, jest mostek przerwa na oddech. W głowie myśl ciekawe w którą stronę skręcił, czy nas widzieli, kto to w ogóle był. Dostrzegamy wieżę widokową i to jest nasza wisienka na torcie. Kilka grobli przed siebie i nagle zostajemy złapani !!! Tak zupełnie na pełnym luzie. Co się okazało że tamten wóz dojechał tylko do płotu, a ten który nas najechał na samym końcu przy wyjeździe to osoba która pilnowała tego terenu.
Zasadniczo nic się nie stało. Dowiedzieliśmy się że to teren zamknięty i żeby tu wjechać trzeba mieć pozwolenie. Kilka uśmiechów, kilka fajnych zdań i pojechaliśmy dalej. Adrenalina zalicza glebę. Wbijamy na groblę która doprowadza nas do samej wieży. To stalowa konstrukcja o wysokości prawie drugiego piętra bloku. Widok obejmuje to rozległe pasmo nizin na wschodzie, potężną połać stawów, ogromne torfowisko. Kilka fotek i lecimy dobrze znana nam drewnianą kładką. Docieramy do lądu i lecimy na Ostaszów. Kilka asfaltów i za x km wpadamy do Wilkocina. Tak mija dzień.
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj