Nieczęsto decyduję się na październikowe wycieczki rowerowe, bądź to ze względów zdrowotnych, bądź pogodowych. No ale złota polska jesień była tym razem wystarczającą pokusą, żeby wsiąść ponownie na siodełko i przekręcić trochę kilometrów. W Sobowie po przejeździe gruntową drogą przez pokryty barwnym, liściastym kobiercem las Zwierzyniecki spotykam się z Agnieszką. Odtąd lokalnymi asfaltówkami podążamy do mostu wiślanego w Sandomierzu. Po jego przekroczeniu przejeżdżamy obok sandomierskiej giełdy i ogródków działkowych (obecnie na całym tym odcinku mamy asfaltowy dywanik) i kierujemy się stromawym odcinkiem ulicy Podmiejskiej na wierzchowinę Gór Pieprzowych. Skoro był podjazd musi być i zjazd. W efekcie ze świstem powietrza w uszach dosłownie wpadamy na przejazd kolejowy. Odtąd podążamy wzdłuż torów momentami polnym traktem, a od skrzyżowania z drogą do Mściowa solidną gruntówką. W Dwikozach powracamy na szosę i wkrótce pniemy się w górę, w kierunku Garbowa. Odtąd, aż po Sandomierz towarzyszy nam pofalowany krajobraz. Za Górami Wysokimi czeka nas kolejny odcinek krętej stromizny w dół, poprowadzony malowniczym wąwozem z wylotem w dolinie Opatówki. Za Kicharami pedałujemy głównie po polnym trakcie w kierunku zabudowań Sandomierza. Odcinek pod względem jakości nawierzchni nie rozpieszcza ale oferuje w zamian rozległe panoramy i kolejny wąwozik przed Rzeczycą Suchą. Po obowiązkowej wizytacji sandomierskiej starówki przychodzi czas na powrót do domu. Ponownie zajeżdżamy do Sobowa i tu żegnam się z Agnieszką ale już jurto czekają na nas Lasy Janowskie i kolejna rowerowa przygoda.
Skomentuj