"Po Beskidzie błądzi jesień..."
I jesień i błądzi i nawet kare konie były - wszystko tak jak w piosence :)
Trasa trochę wymagająca i raczej nie dla tych co lubią płynnie połykać górskie kilometry. Jest kilka miejsc gdzie trzeba rower pchać, są skały i nawet zwalone drzewa. To jest trasa, która pozwala zanurzyć się na kilka godzin w "jesienną zadumę" :)
Start z parkingu koło kościoła w Ponikwi (miejsce trochę dziwne, ale to dlatego, że na elektryku dodatkowe 2x4 km to nie jest duży problem :) Pętlę można też rozpocząć z parkingu koło Kościoła w Zagórniku (N49.83807° E19.38385°), ale ja wolałem zacząć od grzbietu Bliźniaków, a skończyć na grzbiecie Leskowca.
W zasadzie do Bliźniaków trasa jest super, lepszej nie można sobie wymarzyć, równo, twardo i praktycznie bez większych kamieni. Cały czas jedziemy pieszym szlakiem żółtym. Ja w jednym miejscu zboczyłem, bo chciałem chytrze ominąć Iłowiec, ale nic z tego nie wyszło, bo "obiecująca" droga rozpłynęła się w lesie i chcąc nie chcąc musiałem w końcu wepchać rower (w zasadzie to sam się wepchał :) na szczyt Iłowca. Problemy rowerzysty zaczynają się tuż przed Bliźniakami, który/które to szczyt/szczyty zdecydowanie nie są rowerowe. Najpierw jest strome podejście na pierwszy szczyt, gdzie można zgubić drogę (krzaki i kilka alternatywnych ścieżek) a potem zjazdy są takie (miejscami 24% + ruchomy żwirek), że wolałem zejść z siodełka na "własnych warunkach" :) Po zjechaniu z Bliźniaków, przekraczamy asfalt i miłą leśną drogą docieramy do Zagórnika. Ok. 1km przed Zagórnikiem porzucamy szlak żółty na rzecz zielonego (którym, alternatywnie można by pojechać bezpośrednio na szczyt Leskowca). Po wjechaniu na asfalt musimy z Zagórnika, przez Sułkowice i Targanice dostać się na przełęcz Kocierską. Na tym etapie objawia się duża zaleta elektryka, bo przeskoczenie z jednego grzbietu na drugi i podjazd na przełęcz Kocierską nie są specjalnie "bolesne".
Grzbiet Leskowca to rowerowa "beczka miodu z łyżką dziegciu". Widoki, kolory i "dywany miękkich ścieżek", ale też kamienie przechodzące miejscami w skały i łachy błota. Dzień pożegnałem w okolicy Potrójnej, a na deser dostałem uroczy zachód słońca. Do Leskowca dotarłem już po zmroku (późny start i krótki dzień). Żeby wrócić do Ponikwi mogłem wybrać: bardziej sprowadzanie roweru niebieskim szlakiem, albo bardziej zjazd żółtym. Wybrałem żółty, ale czy to było optymalne to nie wiem, bo tylko częściowo jechałem, a częściowo maszerowałem (szczególnie "żlebowatymi" fragmentami trasy). Do Ponikwi dotarłem o 21:00 na oparach elektronów w baterii :)
Trasa przejechana na rowerze elektrycznym (silnik 300W, spadek napięcia akumulatora na trasie z 42.0V do 31.0V). A zatem akumulator 17.5 Ah wystarcza na pokonanie ok. 1900m w pionie (przy założeniu, że wkładamy w jazdę trochę wysiłku :).
Skomentuj