Moja przygoda z nartami zaczęła się dosyć późno, bo dopiero cztery lata temu. W związku z tym każdy praktycznie stok jest dla mnie odkryciem. Najbardziej rozsławiony, Kasprowy Wierch, był dla mnie tajemnicą aż do zeszłej środy. Wraz z mężem już dwukrotnie próbowaliśmy się na niego wybrać w poprzednich latach, ale albo nie było czasu, albo warunki pogodowe były nieodpowiednie i wyciągi były nieczynne. I tutaj potwierdza się reguła, że wyjazdy spontaniczne, najbardziej się sprawdzają...
Siedząc bowiem przy porannym śniadaniu, przygotowując się do wyjścia do pracy, postanowiliśmy lekko zmodyfikować nasz dzień :) i zamiast do pracy, pojechać na narty. Po godzinnym odladzaniu samochodu, udało się nam wreszcie wyruszyć w drogę i dość sprawnie dojechać na miejsce. Mimo, że był to okres ferii zimowych, to przy kasach było dość pusto. Szybko udało nam się kupić bilet (40 zł!) na kolejkę i już za chwilę wjeżdżaliśmy wagonikiem na szczyt. Im wyżej, tym mniej było jednak cokolwiek widać. Mały chłopczyk trafnie podsumował całą sytuację, mówiąc rodzicom, że jadą donikąd :) Było bowiem widać jedynie biel...
Po wyjściu na zewnątrz, sytuacja nie przedstawiała się lepiej. Postanowiliśmy skierować się w stronę Hali Goryczkowej. W tym celu musieliśmy z buta podejść jeszcze kawałek dalej, pod górę. Ale co dalej? Nic nie widać. Ani innych narciarzy, ani wyciągu, ani tego, w którą stronę należy zjeżdżać... Zdaliśmy się więc na nasz instynkt i już za chwilę zrobiło się trochę bardziej przejrzyście. Im bardziej w dół, tym coraz więcej było widać. Tzn trasę zjazdu i innych narciarzy, których w tym dniu nie było za wielu. Niestety szczyty gór spowite były mgłą, więc o podziwianiu pięknych, górskich krajobrazów, mogliśmy tylko sobie pomarzyć.
O ile na szczycie widoczność była kiepska, to pokrywa śnieżna była bardzo dobra. W niższych partiach, więcej było widać, ale niestety trasy zjazdowe pokryte były w dużej mirze lodem. Mieliśmy szczęście, bo kolejek do wyciągów w tym dniu nie było – podjeżdżało się i od razu można było wsiadać i wjeżdżać na górę. Ostatni wjazd na górę był o 14:40. Potem jeszcze zagrzaliśmy się przy kominku i grzańcu w schronisku, a następnie nartostradą (super!) doszusowaliśmy do parkingu.
Kasprowy nie zachwycił mnie na tyle, abym chciała wrócić na niego w najbliższym czasie. Pewnie była to kwestia pogody i słabej widoczności. Góra zrobiłaby na mnie większe wrażenie, gdybym mogła rozkoszować się w trakcie jazdy pięknymi widokami :) No i te ceny...
Jednak sama jazda była bardzo przyjemna i na pewno tak spędzony dzień był świetną alternatywą dla dnia spędzonego w pracy :)
Traska uwieczniona dzięki aplikacji Traseo ;)
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj