Latarnia nr 9. Czołpino.
Pod latarnią – z racji braku rowerów do pilnowania – rozdzielamy się. Jędrzej zostaje na dole jeszcze chwilę, ja stukając blokami maszeruję na szczyt. Drzwi skrzypią niczym w nawiedzanym przez duchy dworzyszczu, ale za nimi jest miła pani sprzedająca bilety. Wyłażę na zewnątrz, przyjemnie rejestrując super widoki i chłodzące podmuchy wiatru. Bo.. zapomniałem wcześniej napisać: jest gorąco ???? I to bardzo. W sumie chciałoby się rzec – nareszcie!
Złazimy na dół akurat w momencie, gdy pojawiają się sakwiarze, co to się z nimi mijaliśmy w kawiarni w Rowach. Gdzieś ich wyprzedziliśmy, nawet nie zauważyłem gdzie? Może pojechali objazdem przez las, a nie tak jak my szlakiem, tą dwukilometrową ścieżynką, która tak nas wyłopotała chwilę temu. W każdym razie dopiero dojechali i zastanawiają się, czy dygać rowery na górę, czy nie. Jedna osoba chce jechać plażą… dwie nie bardzo. Chwilę dyskutujemy, przedstawiając nasze argumenty. A potem pakujemy się na rowery i jedziemy do Kluk. Gdy wyjeżdżamy na asfalt z powrotem dogania mnie Jędrzej, odchrząka znacząco i pyta: „Krzysztof, czy ja dobrze słyszałem, że ma być ciężko…?”
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj