Odcinek drogi do Sandomierza, to najmniej przyjemny fragment trasy. Niby w większości przebiega bezpieczną ścieżką rowerową ale usytuowaną w bezpośrednim sąsiedztwie ruchliwej jezdni. Decybele wibrują w uszach. Na opłotkach Sandomierza jest jeszcze gorzej ponieważ ścieżka się kończy i pozostaje jazda zatłoczonym asfaltem. Te niedogodności wynagradza panorama z sandomierskiego mostu. Po prawej widać dolinę Wisły, flankowaną od świętokrzyskiej strony stromo opadającym ku rzece garbem Gór Pieprzowych, spoza których wyłaniają się przęsła kolejowej przeprawy. Na lewo urzeka pobliskie, usytuowane na skarpie Stare Miasto. Wraz z osiągnięciem drogi do Ostrołęki z ulgą żegnam ruchliwe miejskie arterie. Odtąd ruch samochodowy ma już charakter incydentalny, a drogę biegnąca wzdłuż wiślanego wału mam prawie na wyłączność. W Skotnikach skuszony szlakiem rowerowym do Ujazdu skręcam nie w tą odnogę co trzeba i nieco nadkładam trasy. Ponad rozbrzmiałymi ptasim trelem łąkami i sadami pojawiają się najwyższe gmachy Tarnobrzega, czyli szpital i sąd. Za chwilę dołącza do nich klasztor Dominikanów i chyba parę wieżowców. Mi jednak jeszcze nie pora do domu. Dlatego w Ciszycy nie kieruję się na prom, a wybieram szosę do Łukowca. Moim punktem odniesienia staje się komin machowski usytuowany na południowym krańcu Jeziora Tarnobrzeskiego. Jadąc pomiędzy Sandomierzem, a Łążkiem zauważam mnogość przydrożnych kapliczek. Dwukrotnie napotykam przy nich nabożne niewiasty kultywujące tradycję "majówek" pod gołym niebem. Dźwięcznym śpiewem przyjemnie kontrastującym z dookolną ciszą wpisują się w sielankowy nastrój nadciągającego wieczoru. Ten pryska jak bańka mydlana wraz z wjazdem na krajówkę prowadzącą do pobliskiej przeprawy w Nagnajowie. Widoki z mostu nie są tak spektakularne, jak w Sandomierzu ale zawsze przyjemnie spojrzeć na szerokie koryto Wisły. Ostatnim akcentem wycieczki jest relaksacyjny przejazd wzdłuż jeziornej tafli. No może nie do końca, bo wieczorny chłód zaczyna kąsać obnażone dłonie. Z tego też powodu decyduję się na rozgrzewkę w postaci podjazdu pod miechocińską skarpę. Wysiłek zwraca się widokiem złocistej słonecznej tarczy utopionej w różowej poświacie. Do domu dojeżdżam w sam raz na półfinał Ligi Mistrzów. Niestety Real nie dostarcza mi tylu pozytywnych wrażeń, co dzisiejsza wycieczka. SGMA 1609: dyst. 56 - 25 km., V. śr. - 18, 28 km/h, V max. - 28,09 km/h, czas: 3:04:37
Skomentuj