Szlak na najwyższy szczyt polskich Tatr nie należy do najtrudniejszych, ale to spora wyrypa (ponad 1100 m przewyższenia) i wymaga również nie lada kondycji. Szczególnie jak się ma 60+ :-)
Na podejściu towarzyszą nam długie ciągi łańcuchów - nie liczyłem ale oceniam je razem na blisko 300-400 metrów. Co stanowi oczywiście atrakcję. Jeśli tylko nie trafi się na gamoni nie znających zasady - tylko jeden człowiek na jednym przelocie łańcucha.
Przy słonecznej suchej pogodzie, w zasadzie można się bez nich obyć, mając dobre buty na wibramie. Ale nasza wycieczka była po niedawnym deszczu, a śnieg i szron przed samym szczytem też skłaniały do chwycenia łańcuchów (stare skórzane rękawiczki jakże pomocne).
Przed samym szczytem jest taka przełączka, gdzie z obu stron patrząc w dół widać jedynie ładne kilkaset metrów powietrza i hen w dole skały i staw po słowackiej stronie. Tu na pewno osoby z nawet delikatnym lękiem wysokości wzmożone bicie serca mają zagwarantowane. Ale nic strasznego, parę łańcuchów, twarzą do ściany na łańcuchu (nie patrzeć w przepaść) i już na szczycie.
Niestety szlak ten jest "must be", więc przed szczytem tworzą się kolejki, a miejsca na mijankę za bardzo nie ma.Tak więc my też musieliśmy odczekać z pół godziny, zanim amatorzy zjedzenia kanapki na szczycie postanowili schodzić.
Niestety przepiękna panorama Tatr ze szczytu nas ominęła, za to mieliśmy piękne słoneczko, podczas gdy cały dół tonął w gęstych chmurach. Pocieszyliśmy się wspomnieniem widoków sprzed paru lat. Chociaż moim skromnym zdaniem widok z Krywania bije na głowę ten z Rysów.
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj