Relacja Darka
Rano tego dnia było pochmurno i lekko padało, ale potem się wypogodziło i wyszło mocne słońce. Było bardzo ciepło. Nie było przeszkód, aby nie pojechać na rowerowa wycieczkę. Na miejscu zbiórki zjawili się: Andrzej, Fryta, Guli, Pawełł i Darek. Dziwne, że frekwencja była tak słaba. Chyba reszty nie powalił wiadomy wirus. Być może tylko ciężko wystraszył. Postanowiliśmy pojechać do Wierzchoniowa. Klucząc uliczkami na nowym osiedlu przy ulicy Kopernika i Sosnowej, a później Górnej, pojechaliśmy mocno już zaawansowaną w budowie i pokrytą wstępnym asfaltem drogą, do Skowieszyna. Po wyjeździe z niego, wąskimi, polnymi, ale nadal asfaltowymi drogami osiągnęliśmy Pożóg i tam w sklepie na zakręcie zatrzymaliśmy się na pierwsze uzupełnienie elektrolitów. Potem w drodze do Stoku i Celejowa zaliczyliśmy 5 podjazdów, z czego w tę pogodę dwa były dość wyczerpujące. Po zakręcie w Celejowie był stromy i długi zjazd i za kilka kilometrów osiągnęliśmy sklep w Wierzchoniowie. Siedliśmy pod parasolami i delektowaliśmy się napojem wydawanym z charakterystycznej budki. Ponieważ jego mieszanie się z krwiobiegiem wprawiło nas w wyraźną zadowalającą błogość, postanowiliśmy dalej nie pętać się po drogach publicznych i wrócić do Puław polnymi drogami przez Las Stocki. Początek, to słynny stromy wąwóz, którym zwykle się fajnie zjeżdżało, ale w upalną pogodę i napompowanymi żołądkami, podjeżdżało się dość ciężko. Na najniższym biegu, ledwo poruszając się do przodu i w górę, ludzie sapali jak miechy. A co ze sprzętem? Rower Darka wyraźnie się nudził i postanowił poszukać jakiejś rozrywki. Konkretnie, to łańcuch w jego rowerze postanowił się rozerwać. Ponieważ ani myślał ciągnąć już rower do góry, Darek musiał wpychać go na piechotę. Na górze, po wygłoszeniu kilku dosadnych uwag na temat postępku łańcucha i odsłuchaniu nieodbiegających stylem komentarzy pozostałych członków wycieczki, wszyscy rzucili się do prób naprawy zerwanego ogniwa. Darek wozi ze sobą cały warsztat, więc miał rozkuwacz do łańcucha i nawet zapasowe odcinki łańcucha. Ale co z tego. Nie zabrał ze sobą okularów i z bliska widział co nieco nieostro. A robota wymagała precyzji. Najpierw najwięcej poświęcenia wykazał Pawełł, który nie zważając, że paprze sobie czarnym smarem ręce i przez roztargnienie niezdjęte rękawiczki, próbował dokonać naprawy. Ale coś ciągle szło nie tak, bo ogniwka tylko się wykrzywiały, a nie chciały się nadziać na bolec. Pot leciał nam po twarzach i plecach, bo było gorąco. Innym też jakoś latały ręce i nie dawało się jakoś tego wszystkiego zgrać, aby pasowało. Każdy był już upaprany po łokcie. Nadzieja na sukces zaczęła nas opuszczać, wszyscy zaczęli patrzeć na Darka, jakby to były ostatnie chwile, kiedy będą go widzieć przy życiu, bo w końcu będą musieli go opuścić i wrócić na noc do domu. Podjęliśmy jeszcze jeden pomysł. Uznaliśmy, że o suchym pysku nic nie zdziałamy i Pawełł poświęcił się zjechać wąwozem do Wierzchoniowa po napoje chłodzące. Kiedy wrócił i każdy zaspokoił pragnienie, praca zaczęła posuwać się znacznie sprawniej. Tylko jeszcze kilka prób różnych pomysłów i manipulacji i po 40-tu minutach udało się połączyć łańcuch. Co prawda skrócił się o jakieś 10 cm, ale dało się jechać. Darek ucieszył się bardzo, że tę noc spędzi we własnym łóżku. Ostrożnie, aby nie przeciążać łańcucha, jechał za resztą. Do Lasu Stockiego jechało się całkiem znośnie, bo w większości był asfalt, ale potem droga zaczęła być w takim stanie, że jeszcze raz cisnął się na usta cały repertuar słów, które już dzisiaj wygłaszaliśmy. Ktoś wpadł na wspaniały pomysł i wcześniej lessowe ubite polne drogi do Skowieszyna, wysypał ostrymi kamieniami, takimi jak na torach kolejowych. Jazda była katorgą i groziła uszkodzeniami. Dopiero po zjeździe wąwozem do wsi zrobiło się komfortowo. Mimo dużej straty czasowej postanowiliśmy zrobić uroczyste zakończenie rajdu w CP. Można się domyślać kto stawiał.
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj