W listopadzie zeszłego roku postanowiliśmy zrobić sobie jednodniowy wypad w Beskid Śląski. Postawiliśmy sobie za cel wejście na szczyt, na którym żadne z nas do tej pory nie było. Zupełnie spontanicznie wybór padł na Stożek Wielki.
Po pobieżnym przejrzeniu opisów szlaku w Internecie, ruszyliśmy w drogę. Była już połowa listopada, a co za tym idzie- krótkie dni, więc zdecydowaliśmy się na najkrótszy wariant szlaku: zielony z Wisły Głębce przez Dolinę Łabajowa. Gdy dojechaliśmy do miejsca, gdzie zaczynał się szlak okazało się, że prowadzi on ulicą, więc postanowiliśmy dojechać autem jak najdalej, żeby mieć więcej czasu na chodzenie po górach. Po jakimś czasie asfalt ustąpił miejsca leśnej drodze i tak znaleźliśmy się na małym, zupełnie pustym parkingu.
I tu pojawił się problem- nigdzie nie było widać oznakowań szlaku. Można było iść dalej kamienistą drogą albo skręcić w zarośniętą leśną ścieżkę. Po krótkim namyśle wybraliśmy pierwszą opcję, gdyż wydawało się bardziej prawdopodobne, że droga nas gdzieś doprowadzi. Dotarliśmy do nieczynnej stacji wyciągu i tutaj także znaków brak. Nie było tam nikogo, kogo można by było spytać się o drogę, więc ruszyliśmy stromo pod górkę wzdłuż wyciągu- bo przecież musi on prowadzić w okolice szczytu.
Szliśmy wzdłuż słupów kolejki, miejscami przedzierając się przez gęste zarośla i jeżyny aż wkroczyliśmy do lasu. Kwestię którą z leśnych ścieżek iść dalej rozstrzygnęliśmy losowaniem i udało się- w końcu między drzewami zobaczyliśmy schronisko. Na trasie, a raczej bezdrożu nie minęliśmy nikogo, a samo schronisko też wydawało się zamknięte. Przy schronisku zrobiliśmy sobie zdjęcia z plastikową atrapą krowy Milki, która w tej listopadowej szarudze wyglądała trochę jak wyjęta z innego świata.
Wchodziliśmy na Stożek północnym zboczem, które całe znajdowało się w cieniu i dopiero przy schronisku powitały nas promienie zachodzącego już słońca. Okazało się, że mimo wszystko mieliśmy szczęście i schronisko jest otwarte i byliśmy jego jedynymi gośćmi. Napiliśmy się tam herbaty z cytryną, w tradycyjnych szklankach ze spodeczkiem, posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy w dół. Tym razem już wzdłuż szlaku :). Szło się o wiele lepiej.
I oczywiście okazało się, że wtedy na początku pomyliliśmy drogi. Szlak doprowadził nas na dół właśnie tą niepozorną, zarośniętą drzewkami i trawami ścieżką. Znaki z dołu parkingu były niewidoczne.
Na przyszły raz już będziemy widzieć. Szlak oceniam jako "średni" ze względu na to, że wspinaliśmy się stromym zboczem pod wyciągiem i wśród zarośli. Gdybyśmy na początku nie pobłądzili i poszli normalną drogą oceniłabym na "łatwy" :)
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj