Zwykle na początku sezonu rowerowego wybieram tereny znane mi, niezbyt oddalone od miejsca zamieszkania i niezbyt długie. Tak było i tym razem i jako teren wycieczki obrałem sobie Puszczę Niepołomicka i okolice. Wycieczka ta była rekonesansem, który utwierdził mnie w przekonaniu, że dopóki zima całkiem nie odpuści i nie stopnieją resztki śniegu, to poza utwardzone drogi nie bardzo jest się co wybierać. Bo podczas gdy po asfaltowych i utwardzonych jeździ się normalnie tak jazda po gruntowych leśnych drogach jest jeszcze wyzwaniem tak dla rowerzysty jak i roweru. W miejscach nasłonecznionych drogi gruntowe często są grzęzawiskiem, gdzie błoto grubą warstwą pokrywa rower. Z kolei miejsca zacienione, gdzie słońce nie ma dostępu przez większą część dnia albo wcale, drogi gruntowe pokryte są lodem, często z głębokimi koleinami. Podczas jazdy po takich drogach często każde koło chce jechać swoim torem a w przypadku napotkania przeszkody można zapomnieć o hamowaniu czy skręcaniu, gdyż każda próba wyjechania z koleiny grozi wywrotką. W miejscach gdzie słońce trochę operowało, w koleinach często stała lub płynęła woda a pod nią znajdował się gładki jak tafla szkła lód albo było już błoto. Nie ma więc co się dziwić że tempo jazdy podczas pokonywania leśnych dróg było kiepskie a za sukces uznać muszę, że ani razu nie zaliczyłem gleby. Po wyjechaniu z puszczy w Dziewinie komfort podróży znacząco się podniósł albowiem poruszałem się już drogami asfaltowymi i takimi drogami miałem się poruszać już do końca, także przez ostatni odcinek wiodący przez Puszczę Niepołomicką. Niestety, w drodze powrotnej, w puszczy, spotkała mnie przykra niespodzianka albowiem prowadzona była wycinka drzew i droga którą się miałem poruszać była zamknięta. Próba obejścia wycinki leśną ścieżką skończyła się niepowodzeniem wróciłem więc do najbliższego skrzyżowania leśnych dróg i by ominąć wycinkę skręciłem na wschód, poruszając się drogami, które były albo słabo przetarte albo wręcz wcale. Częściowo jadąc, częściowo przepychając rower przez śnieg udało mi się w końcu ominąć wycinkę i dotarłem do Czarnego Stawu. Powierzchnia Czarnego Stawu w całości była skuta lodem. Warstwa lodu wydawała się gruba i to na tyle, że sądząc po śladach byli śmiałkowie, którzy po lodzie przeszli na drugą stronę stawu. Ja jednak wolałem nie próbować jak mocny jest lód i po chwilowym odpoczynku kontynuowałem powrót do miejsca startu co po kilkunastu minutach już bez przeszkód mi się udało.
Skomentuj