Relacja Darka
Na miejscu zbiórki pod halą sportową zebrała się spora grupka rowerzystów: stałych uczestników wtorkowych browersowych wycieczek, oraz kilka osób towarzyszących. Z Browersów byli: Krys, Andre, Leon, Darek, Łukasz, Morda, Siwy z żoną Wioletką, Ania, Menka, oraz jadący w charakterze kierowcy wozu technicznego: Krzysiek C. Poza tym do rajdu przyłączyło się kilku gości: Ilona i Andrzej z grupy Puławskie Rajdy Rowerowe, oraz dwóch Michałów. Jeden z nich miał przed laty epizody w jeździe z Browersami. Prezes Andrzej pojawił się z lekkim spóźnieniem, ale nikt nie miał do niego pretensji, bo przecież wiadomo było, że spowodowane to było wykonywaniem czynności służbowych. Ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Partyzantów, Słowackiego i Lubelskiej w stronę Końskowoli. Tam skręciliśmy przez rynek w stronę Opoki i Chrząchówka, w którym przy mającym specyficzny klimat sklepie, nastąpiła pierwsza przerwa na uzupełnienie elektrolitów. Kiedy tylko ruszyliśmy w dalszą drogę, zaraz musieliśmy zawrócić, bo okazało się, że w rowerze Menki jest kapeć. Ponieważ wiadomo powszechnie, że Browersi są mistrzami w sprawnym rozprawianiu się z kapciami i wszelkimi innymi awariami rowerów, do pracy przystąpił zespół remontowy. Jedni szukali dziury w dętce, a inni macając i oglądając wykręcaną na wszystkie strony oponę, szukali przyczyny awarii. Staranność się przydała, bo w oponie znaleziono dobrze ukryty, zagnieżdżony mały kawałek szkła, którego pozostawienie na pewno skończyłoby się drugim kapciem. Potem jeszcze inni pompowali dętkę, co wymagało także pewnego poświęcenia, bo taki wysiłek na coraz bardziej grzejącym słońcu nie należy do czynności ulubionych.
Przekraczając wiaduktem trasę szybkiego ruchu, przez wieś Dęba dojechaliśmy do Choszczowa. Pożegnaliśmy eskortujących nas do tego miejsca Ilonę i Andrzeja, którzy przez Kozi Las powracali do Puław. Nikt dobrze nie znał tej wsi i powstały wątpliwości gdzie skręcić, bo droga rozgałęziała się w kilku kierunkach. Darek podjechał do koszącego trawę młodego człowieka, aby zapytać się o drogę do Wolicy. Ale pechowo, człowiek był jakoś mało zorientowany i sam nie był pewien. Przez ten czas już kilku rowerzystów było daleko z przodu i na podstawie niewiadomych przesłanek postanowiło skręcić w prawo. Zawrócić ich już nie było technicznych możliwości i mimo wątpliwości, trzeba było już jechać za nimi. Okazało się to brzemienne w skutkach, bo droga ta nie prowadziła do Wolicy, a co gorsza z gruntowej stawała się coraz bardziej piaszczysta. Przez jakieś 2 kilometry trzeba było zmagać się wieloma odcinkami głębokiego piachu, który wymuszał poruszanie się poprzez popychanie roweru. Sprawcy tej pomyłki mieli o tyle szczęście, że byli daleko z przodu i nie mieli możliwości usłyszeć, co o nich mówili ci z tyłu. Widząc z daleka jakieś zabudowania, czołówka doczłapała się do asfaltowej szosy przebiegającej przez wieś Łąkoć. Niestety, jedyny sklep był nieczynny i na napoje można było sobie popatrzeć przez okno. Kiedy wszyscy już się zebrali, po krótkim odpoczynku ruszyli szosą w kierunku Michowa. Nie było zbyt dużego ruchu samochodowego i jechało się przyjemnie i lekko. Cały czas wiatr wiał w plecy i w wielu miejscach łagodnie opadającego terenu przez długi czas nie trzeba było pedałować. W końcu w jednej z mijanych wiosek o nazwie Glinnik, zatrzymaliśmy się przy sklepie. Po spożyciu napojów i pączków ruszyliśmy dalej. Po drodze mijaliśmy farmę wiatrową, składającą się z kilkunastu wielkich i kręcących się wiatraków. Kiedy dojechaliśmy do Michowa, nastąpiło zawahanie, czy pójść do knajpy na posiłek czy jechać dalej. Po krótkim postoju przeważyła ta druga koncepcja i skręcając w prawo przejechaliśmy miasteczko w kierunku na wschód. Wkrótce opuściliśmy skręcający w prawo asfalt i gruntową dobrze wyjeżdżoną drogą pojechaliśmy na skróty prosto w kierunku Firleja. Momentami w okolicy wsi Młyniska pojawiał się asfalt, ale potem znów skręcił ostro w bok i dalej gruntową drogą prowadziła przez las. Byłoby fajnie, ale za kilka kilometrów droga zaczęła być coraz gorsza. Dla odmiany zamiast piachu pojawiła się woda. Mianowicie drogę przegradzały duże kałuże, z czarną od gleby czy żużlu wodą. Brzegi ich były błotniste i najlepszym wyjściem okazało się w wielu przypadkach przejeżdżanie przez środek, który był najbardziej stabilny. Woda była zupełnie nieprzezroczysta i obawa przed tym, co może być pod jej powierzchnią wprowadzała lekki niepokój. Ale lepiej było się nie zatrzymywać, bo utknięcie na środku groziło średnio przyjemnym taplaniem się lub kąpielą. Tempo jazdy siadło i grupa znów rozbiła się na dwie części. Dojechaliśmy w końcu do Firleja i pod tablicą z nazwą miejscowości zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki. Potem zostało już tylko objechać jezioro na przeciwną stronę i osiągnęliśmy metę, jaką był ośrodek wypoczynkowy „Polesie”. Na miejscu czekali już Łotrzyk i Kazik, którzy przybyli samochodami, przywożąc rowery, oraz Krzysiek C z wozem technicznym, w którym były nasze bagaże i prowiant.