Relacja darka
Browersowanie było. Nie zdzwanialiśmy się itd…
Pogoda ładna w porównaniu z ostatnim okresem. Dość ciepło ok. 20 st.C. i przeważnie świeciło słoneczko. Na miejscu zbiórki zjawili się: Krys, Darek z Mikołajkiem, Leon, Andre, Kazio, Pawełł i Karol. Postanowiliśmy pojechać do Janowca. Trasą koło stadionu dojechaliśmy do starego mostu na Wiśle. W okolicach ulicy Kołłątaja musieliśmy trochę pokombinować, bo ulica 6-go Sierpnia jest totalnie rozkopana i nieprzejezdna. Po przejechaniu mostu (wysoka woda w Wiśle) skręciliśmy w lewo i rozdzieliliśmy się na dwie grupki. Jedna pojechała dookoła szosą, a druga skręciła na wał wiślany. Ścieżka prowadząca wałem była tak wąska, w większości głęboka, a czasem biegła samą krawędzią wału, że trzeba było wykazywać się cyrkowym wyczuciem równowagi i koncentracją, aby się nie wykotfasić. Szczególnie trudne to było jadąc we dwóch z Mikołajkiem. Każdy jego ruch głową w bok powodował lekkie zachwianie roweru i wielkie trudności z utrzymaniem prawie pozbawionego tolerancji toru jazdy. Jak powszechnie wiadomo, nieruchome siedzenie jest sprzeczne z naturą Mikołajka, a na dodatek co chwila wykrzykiwał podniecony: „Tato zobacz! Całe stado kuropatw!” Albo: „O! Tam na lewo leci chyba jakiś sokół!”. I weź tu się obejrzyj - gleba gwarantowana. Z ulgą udało się przejechać wał bez dramatyzmów i połączywszy obie grupy pojechaliśmy szosą w stronę Janowca. Ze względu na wcześnie zapadający o tej porze roku zmierzch, zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Wojszyna i pojechaliśmy najkrótszą drogą. Podjazd pod górę przed skrzyżowaniem do Trzcianek rozbił naszą grupę na kilka części. Ci, którzy podjechali pierwsi, nie czekali na resztę i gnali dalej, nie wiadomo dlaczego. Cała stawka zebrała się dopiero u celu naszej wycieczki: Maćkowej Chacie, gdzie jak zwykle zostaliśmy bardzo miło przywitani przez właścicielkę. Siedliśmy sobie w ogródku pod parasolem i uzupełnialiśmy elektrolity ulubionym, pochodzącym z Czech, napojem. Darek z Mikołajkiem jak zwykle zjedli również po porcji „Schabowego Maćkowego”. Robiło się już coraz ciemniej i zimniej, więc pozapalaliśmy lampki i ruszyliśmy w powrotną drogę. Prom na Wiśle nie pływał z powodu wysokiej wody, więc trzeba było wracać tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Mieliśmy w związku z tym pewne obawy, bo jadąc w tamtą stronę mijaliśmy w Oblasach stojących z suszarką Miśków. Ale postanowiliśmy nie przekraczać dozwolonej prędkości i w ten sposób nie narazić się na ich zainteresowanie. Ciężko było się wspinać pod górę zamkową z tak wypełnionym brzuchem. Miśków już nie było, więc ruszyliśmy z kopyta i szybkim tempem dojechaliśmy do Puław. Zakończenie rajdu odbyło się w CP.
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj