Krótki wypad z Krakowa do Puszczy Niepołomickiej - 114 km

Co zrobić gdy ma się jeden dzień na przejażdżkę? Jechać do lasu. Padło na Puszczę Niepołomicką, którą, wydawało mi się, że znam. A jednak odkryłem co nieco.

Nie spieszyło mi się. Pierwszy postój już nad Zalewem Nowohuckim
Po pierwsze i najważniejsze - wreszcie znalazłem dojazd do Wiślanej Trasy Rowerowej inny, niż okropna droga wśród samochodów przez Brzegi i Grabie.

Fragment nieoznakowanej trasy Amber Trail
Otóż wystarczy pojechać przez Nową Hutę, Przylasek Rusiecki i dalej dać się poprowadzić trasą Amber Trail. Oczywiście nie ma żadnego oznakowania - trasę znalazłem na Mapy.cz. 


Świetnie się jedzie po wale powodziowym

Najważniejsze, że omija główne drogi i tylko przez chwilę, mostem nad Wisłą, prowadzi przez drogę nr 75. Po czym wpada na WTR-kę, a z tamtą, za Wolą Batorską wjeżdża się już na teren puszczy. Cud i miód.

Przystanek Przylasek Rusiecki

Drugim odkryciem był nieznany mi dotąd dostęp do Czarnego Stawu od północnej strony. Kilka miesięcy wcześniej niepotrzebnie przedzierałem się przez krzaki, by się do niego dostać, a wystarczyło zjechać z Drogi Królewskiej. I już.

Nad Czarnym Stawem (nie w Tatrach)

Trzecim odkryciem był Wężowy Staw położony na południowo-zachodnim skraju lasu. Może nie tak spektakularny jak Czarny Staw, ale zawsze to miłe miejsce.

Do Krakowa wróciłem tą samą trasą, jak przyjechałem. Przez same Niepołomice (kawa na rynku musiała być), most nad Wisłą i znów przez malownicze zbiorniki w Przylasku Rusieckim.

Na rynku w Niepołomicach

Najprawdopodobniej miną lata, zanim na WTR-kę zacznę jeździć od strony mostu Wandy. Co prawda wały nad Wisłą mają być udostępnione rowerzystom, ale nie na całej długości do Wiślanej Trasy Rowerowej. I tak zostanie kilka kilometrów do przebycia razem z pędzącymi samochodami. Z góry dziękuję za taką przyjemność.

Z Łodzi do Krakowa wzdłuż Pilicy - 345 km

Tym razem zrezygnowałem z kręcenia pętli z i do Krakowa. Zafundowałem sobie Inter City do Łodzi, aby stamtąd udać się na trzydniową majową wycieczkę. Trasa wiodła przeważnie wzdłuż Pilicy. Luźno trzymałem się niebieskiego szlaku rowerowego Do Pilicy (jest całkiem dobrze oznakowany), a opuściłem go przede wszystkim po to, by objechać, okazało się, że słusznie, Zalew Sulejowski. Do Krakowa dojechałem 47-kilometrowym Szlakiem Doliny Dłubni.

Nad Zalewem Sulejowskim

Okolice Pilicy i w ogóle centralna Polska mnie po prostu zauroczyła. Nie tylko rozległy, otoczony lasami Zalew Sulejowski, ale też leśne ścieżki koło Włoszczowy, czy ogromne łąki nad górną Pilicą. Trasa nie była męcząca, podjazdy nie dawały w kość, może trochę za Wolbromem.

Okolice Wolborza - taka droga to przyjemność

OPIS TRASY (20-22 maja 2022 r.)

Dzień 1 Łódź - Zalew Sulejowski 101 km

Po opuszczeniu pociągu na stacji Łódź-Widzew pojechałem do centrum miasta, żeby przebyć całą ul. Piotrkowską. Chciałem zobaczyć, jak zmienia się obszar miasta zamknięty dla ruchu samochodowego. Nie rozczarowałem się: mimo wczesnej pory, na Piotrkowskiej kwitło życie - pieszo i na rowerach ludzie przemieszczali się w sobie znanym celu. W tę stronę powinny zmierzać polskie miasta - miast bez samochodów.

Kawa na Piotrkowskiej
Z Łodzi wyjechałem bez większych problemów po ścieżkach, a na obrzeżach miasta już ulicami. Dość szybko zobaczyłem pierwszą tabliczkę z niebieskim paskiem szlaku Do Pilicy. 

Niebieski szlak rowerowy Nad Pilicę
Spokojnie, bez pośpiechu, wiejskimi drogami przejechałem kolejne 60 km nad Zalew Sulejowski. Skorzystałem z pięknej pogody, żeby wykąpać się w ciepłej wodzie i upiec w ognisku małe co nieco.
Chwile, dla których się podróżuje

Na miejsce noclegu wybrałem przeciwległy brzeg zalewu, mniej odwiedzany przez turystów, bardziej niedostępny. Po kolacji nie odmówiłem sobie kąpieli w poświacie zachodzącego słońca. Nad wodą było cicho i bezwietrznie. Do czasu, bo w nocy rozszalała się burza z piorunami. Nie za bardzo się wyspałem.

Nad Zalewem Sulejowskim

Dzień 2 Zalew Sulejowski - Dziadówki Brzezińskie 144 km

Ulewa skończyła się nad ranem, ale wiatr, huragan wręcz, tylko się nasilał. Bałem się jak będzie z jazdą. W lesie byłem osłonięty, ale na otwartej przestrzeni?

Fale jak na Bałtyku
Ostatecznie nie było tak tragicznie. Fakt, że w Sulejowie wiatr wyrwał mi z rąk telefon, gdy zwiedzałem imponujące opactwo cystersów

Fragment ogromnego opactwa cystersów w Sulejowie
Za Sulejowem znów zbliżyłem się do Pilicy. Przez kolejne kilometry niebieski szlak prowadził mnie wzdłuż rzeki, w stronę Włoszczowy. Leśnymi drogami, czasem pchając rower z powodu piachu, dotarłem nad zbiornik o przedziwnej nazwie Klekot. A ponieważ było gorąco, a na liczniku pojawiło się 90 km tego dnia, skorzystałem z kąpieli.

Wokół zalewu Klekot są wiaty i miejsca na ognisko
Droga nad Pilicą była wciąż spokojna i niezbyt męcząca. W Szczekocinach zatrzymałem się przy wiacie na zbiornikiem wodnym, a ponieważ można było rozpalić ogień skorzystałem z okazji i znów upiekłem małe co nieco.

Altanka z piecem nad stawem w Szczekocinach
Nocleg wypadł 20 km dalej na bezkresnej łące, głośnej od cykad. Nad Pilicą oczywiście (w tym miejscu tak cienką, że wyglądała niemal jak rów melioracyjny. 

Na łące nad Pilicą

Dzień 3 Dziadówki Brzezińskie - Kraków 98 km

Trzeci dzień podróży zacząłem bardzo wcześnie z przyczyny banalnej: strasznie zmarzłem w nocy. Nie wiem, ile było stopni, ale na pewno przesadziłem z lekkim śpiworem. Niby majówka, a przecież to jeszcze nie lato. O piątej byłem już w drodze do Wolbroma.

O świcie na drodze

Trasa nadal wiodła bocznymi asfaltami, bez większego ruchu, z tą różnicą, że zaczęły się coraz bardziej uciążliwe podjazdy. Wiadomo - wjechałem w Świętokrzyskie.

Świętokrzyskie - niezbyt płasko, ale pięknie
W Wolbromiu objechałem zalew, wokół którego jest budowana ścieżka rowerowa. Z czasem ma powstać bezpośrednie połączenie rowerowe z Krakowem, ale nie wydaje mi się to możliwe w najbliższych latach.

Po 35. kilometrach jazdy, dojechałem do wsi Trzyciąż, w której zaczyna się rowerowy szlak Doliny Dłubni.

Nad Dłubnią
Co mogę o nim powiedzieć? Przede wszystkim jest bardzo zróżnicowany pod względem nawieżchni - a to jedzie się po asfaltach, a to żwirówkach, miejscami z kolei przez leśne jary ledwie przejezdne. Nie wspomnę o dwóch brodach, w których zmoczyłem buty. Wiadomo, to też fragment przygody.
Nie najgorszy fragment szlaku Dolina Dłubni

Z Dłubnią pożegnałem się na osiemdziesiątym kilometrze tamtego dnia, w okolicach Zalewu Zesławickiego. Zanim na dobre wróciłem do hałasu miasta, zahaczyłem jeszcze o Zalew Nowohucki.

PODSUMOWANIE

Zdecydowanie najbardziej atrakcyjnym fragmentem trasy były okolice Zalewu Sulejowskiego, i choćby tylko dlatego warto było wybrać się do centrum Polski. 

Piwo Trybunał wieczorem nad Zalewem Sulejowskim
Miło mnie zaskoczył ciekawie wytyczony szlak rowerowy Nad Pilicę. Nie przejechałem całego, bo trasa układa się w literę U, a moim kierunkiem była linia północ-południe. Może kiedyś wrócę w te miejsca.
Łódź pozdrawia towarzysza Putina
Cieszę się też, że wpadłem do Łodzi - ulica Piotrkowska jest znakomitym dowodem na to, że szybko zaludnia się miejska przestrzeń odebrana samochodom. 
 

Ponidzie i Świętokrzystkie - trzydniowa pętla z Krakowa 360 km

Nareszcie zrobiło się na tyle majowo ciepło, że mogłem pomyśleć o nocowaniu w namiocie. Celem trzydniowej pętli z Krakowa było Świętokrzyskie, a szczególnie dolina rzeki Nidy, którą zamierzałem objechać trzymając się 100-kilometrowej trasy o tajemniczej nazwie Madonny Ponidzia. Przejechałem też fragmentami inne ścieżki, szczególnie fenomenalny świętokrzyski fragment europejskiej trasy Eurovelo 11, liczący prawie 40 km z Lekszyc do Wiślicy.

Fantastyczna ścieżka Lekszyce-Wiślica (Euro Velo 11)

Wrażenia z tych trzech dni są niemal wyłącznie pozytywne. Minusem jest wyjazd z Krakowa, dlatego przemilczę pierwsze 40 km do Lekszyc. Cała reszta trasy, czyli w sumie ponad 300 km, które przejechałem w ciągu trzech dni, były ładne, bezpieczne, zróżnicowane i zwyczajnie fajne. W większości poruszałem się po drogach publicznych z niewielkim ruchem, z wyjątkiem wspomnianej już ścieżki Lekszyce-Koniecmosty, i ścieżki Jędrzejów-Wygoda (24 km).

Madonny Ponidzia - trasa po pustych drogach

Od razu zwracam uwagę na jedną rzecz: Świętokrzyskie jest mocno pofałdowane, region mogę porównać z Roztoczem. Porządnie się namęczyłem zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia, bo dziennych przewyższeń wyszło ponad 1 700 m. Niemało. 

Na zdjęciu tego nie widać, ale naprawdę jest pod górę

Jeśli chodzi o spanie, to z góry założyłem, że będą noclegi na dziko. Inaczej już nie chcę, zwłaszcza w przypadku krótkich, kilkudniowych wyjazdów. 

Śpię tam, gdzie chcę

RELACJA Z WYPRAWY (4-6 maja 2022 r.)

Dzień 1 Kraków-Teresów 117 km

Z Krakowa nie ma dobrego wyjazdu jeśli nie liczyć Wiślanej Trasy Rowerowej. Każda inna opcja sprowadza się do alternatywy: albo wyboiste, słabo przejezdne drogi, albo zatłoczone szosy.

Próbowałem wyjechać wzdłuż torów kolejowych na północny wschód, ale w końcu zrezygnowałem. Wskoczyłem ostatecznie na drogę nr 776 i dotarłem do Proszowic, a zaraz potem do Lekszyc. Tam czekała niespodzianka: prawie 40-kilometrowa ścieżka rowerowa od granicy z województwem małopolskim w Lekszycach do Wiślicy.

Prosta, równa, malownicza

Asfaltowa ścieżka biegnie w pobliżu byłej kolejki wąskotorowej przez  gminy  Kazimierza Wielka, Czarnocin i Opatowiec, przecinając naprawdę urokliwe zakątki regionu. Dla rowerzystów przygotowane są miejsca do odpoczynku z wiatami.

Długo by chwalić ścieżkę Lekszyce-Wiślica

Z tej znakomitej ścieżki, która stanowi mikroskopijny niestety fragment europejskiej trasy Eurovelo 11 Norwegia-Grecja (6550 km), zjechałem przed Wiślicą. W Koniecmostach. Tam zacząłem przygodę ze ścieżką oznakowaną na niebiesko, noszącą nazwę Madonny Ponidzia.

Po takich droga wiedzie trasa Madonny Ponidzia
„Zapraszamy na szlak Ponidziańskich Madonn, gdzie przestrzeń otwarta po daleki horyzont pachnie miętą, a zamknięta w ramionach lessowych wąwozów wypełnia się śpiewem cykad. Tutejsze Madonny pod czujnym okiem patronki Ponidzia św. Anny spoglądającej z pińczowskiego wzgórza, od pokoleń wspomagają mieszkańców w codziennych troskach i strzegą niezwykłości przyrody i pięknych kart lokalnej historii” – czytamy w mapie opracowanej przez Lokalną Organizację Turystyczną Ziemi Pińczowskiej.

Rozległe perspektywy Ponidzia
Potwierdzam - zaskoczony byłem urokiem tych miejsc. Spokojem, zielenią, ciszą zmąconą tylko wiatrem i - naprawdę - graniem świerszczy. Taki właśnie był mój pierwszy biwak na Ponidziu, na terenie Kozubowskiego Parku Krajobrazowego. Od asfaltowej drogi odbiłem jakieś 500 metrów w głąb lasu, gdzie znalazłem uroczą polanę.

I tylko ptaki i świerszcze
Dzień 2 Teresów-Gacki 100 km

Drugi dzień był bardzo urozmaicony. Najpierw kontynuowałem drogę szlakiem Madonny Ponidzia, ale spontanicznie zdecydowałem odbić na północ do Jędrzejowa, żeby sprawdzić jak wygląda ścieżka rowerowa wzdłuż torów kolejki wąskotorowej. Okazało się, że szutrowa, miła trasa liczy ok. 10 km. Szkoda tylko, że nagle kończy się w lesie.

Szutrowa ścieżka z Jędrzejowa, a przy niej dwie wiaty
Potem asfaltowymi drogami dojechałem do Pińczowa, a tam po raz pierwszy w tym roku wykąpałem się. Woda w Zalewie Pińczowskim była wystarczająco ciepła do kąpieli.

Kąpielisko w Pińczowie
Umyty i odświeżony spokojnie przejechałem 10 km do Gacek gdzie znajdują się dwa zbiorniki wodne -  Pompa" i Podkowa. Powstały w połowie lat 80. XX w. w wyniku rekultywacji wyrobiska byłej kopalni gipsu Gacki-Krzyżanowice. Nad Podkową znalazłem przepiękne miejsce na nocleg. Usmażyłem kiełbaskę, rozstawiłem namiot nad brzegiem wody i zasnąłem w towarzystwie ptaków i cykad.
Gdzie może być lepiej?

Dzień 3 Gacki-Kraków 145 km

Po wspaniałym biwaku w Gackach ruszyłem w stronę Wiślicy, która należała do najważniejszych ośrodków polityczno-administracyjnych monarchii piastowskiej, a jej początków należałoby szukać w IX w. jeszcze w państwie Wiślan. Jednym z ciekawszych zabytków Wiślicy jest bazylika mniejsza Narodzenia NMP. Ufundowana przez Kazimierza Wielkiego, liczy prawie 700 lat.Największy z polskich historyków, Jan Długosz, wzniósł w Wiślicy murowany z cegły wikariat, perłę gotyckiego budownictwa, zwany dziś Domem Długosza.

Dom Długosza i gotycka dzwonnica w Wiślicy
Po przekroczeniu Wisły w Nowym Korczynie wjechałem na dobrze mi znaną Wiślaną Trasę Rowerową. Dalej w Otfinowie promem przeprawiłem się przez Dunajec na tzw. Szlak Bursztynowy.

Szlak Bursztynowy zaraz za Nowym Korczynem
Szlak został wytyczony w 2006 r. przez zespół Greenways wspólnie z krakowskim odziałem PTTK na odcinku z Krakowa do Tarnowa. Ostatnio pojawiły się na nim nowe oznakowania, a ślad 91-kilometrowej trasy można pobrać ze strony Visit Małopolska. Szlak zaskoczył mnie grawelowym przebiegiem, zwłaszcza na odcinku Borzęcin-Okulice. Szczerze polecam ten fragment.

Bursztynowa ścieżka w lesie
W Mikluszowicach dojechałem do dobrzej mi znanej trasy Velo Metropolis, by przez Niepołomice i kawałek WTR ostatecznie wrócić do Krakowa. I tak skończył się ten objazd małopolsko-świętokrzyski.
Zupka i kawa przed Niepołomicami - ostatni posiłek na trasie

PODSUMOWANIE

Ogólna ocena trasy może być tylko pozytywna. Polecam przede wszystkim świętokrzyski fragment Euro Velo 11: ponad 40 km fantastycznej prawdziwej trasy rowerowej. Szlak Madonny Ponidzia, choć wytyczony po drogach publicznych, jest bardzo bezpieczny ponieważ jedzie się po naprawdę mało uczęszczanych szosach.

Zbiornik Podkowa w Gackach
Ciekawym doświadczeniem była też co prawda krótka, ale urocza 10-kilometrowa ścieżka z Jędrzejowa wzdłuż torów kolejki. No i oczywiście Szlak Bursztynowy - nie wiedziałem, że na wschód od Puszczy Niepołomickiej można pojeździć na tak kapitalnych trasach.

Takie trasy to ja lubię - bardziej odkryty fragment bursztynowej ścieżki

W czasie tych trzech dni po raz kolejny przekonałem się, że najbardziej lubię wyjazdy w warunkach pełnej swobody - z namiotem i własną kuchnią. Zatrzymuję się na nocleg, posiłek, a nawet po prostu na kawę tam, gdzie mi się podoba. Drugiego dnia, gdy dojechałem nad zbiornik w Gackach, wiedziałem, że właśnie tam zatrzymam się na biwak, choć mogłem jechać dalej przez co najmniej kolejne trzy godziny.

Z Krakowa w Dolinę Baryczy i z powrotem. Siedem dni i 900 km

Od dawna chciałem zwiedzić Dolinę rzeki Baryczy i pojechać nad Stawy Milickie: tysiące hektarów zbiorników wodnych i kilometry kanałów. Dzięki znakomitym mapom i opisom na Dolny Śląsk Rowerem wiedziałem, że cały ten obszar przecina gęsta sieć ścieżek rowerowych, z głównym 90-kilometrowym Szlakiem Doliny Baryczy. Znalezione wcześniej opisy tych miejsc wcale nie rozmijały się z rzeczywistością: przez dwa dni jechałem krainą niezwykłych krajobrazów, absolutnego spokoju, blisko natury. Lubię jesienne wrześniowe wycieczki. Było po prostu przepięknie.

Typowy widok w Dolinie Baryczy
Ponieważ miałem tydzień do zagospodarowania, zanim dotarłem na Dolny Śląsk, z przyjemnością przeciąłem Górny Śląsk, aby zobaczyć wszystkie cztery zbiorniki Pogoria (z pewnością tam powrócę), oraz zajrzałem nad Jezioro Turawskie (no cóż, rozczarowanie). Do Krakowa wróciłem przez Wrocław, Opole i Górę św. Anny.
Sanktuarium św. Anny

Oprócz Szlaku Doliny Baryczy chciałem poznać inne trasy rowerowe. Spodobała mi się śląska Leśno Rajza i południowa część Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej. Kompletną pomyłką okazał się natomiast szlak Toszek-Opole, który nie dość, że istnieje wyłącznie na mapie, to jeszcze prowadzi w gęsty, nieprzejezdny las.

Leśne trasy Leśnej Rajzy

OPIS TRASY

DZIEŃ 1: Kraków - Tarnowskie Góry 127 km

Pierwsze 40 km do Trzebini, przez Tenczyński Park Krajobrazowy i Puszczę Dulowską, przejechałem na pamięć. Znam i lubię te miejsca. O kolejnych czterdziestu do Dąbrowy nie ma co pisać, nic ciekawego. Za to zbiorniki Pogoria naprawdę mnie urzekły. Może dlatego, że lubię wodę.

Ścieżka rowerowa nad Pogorią IV

Wszystkie cztery Pogorie, zwane czasem małymi Mazurami, to zbiorniki wodne powstałe na terenie dawnych wyrobisk piasku. Największa i najnowsza Pogoria IV (zwana też Kuźnicą Warężyńską) to jeden z największych akwenów na południu Polski. Liczy ponad 5 km2, a linia brzegowa to 13 km. Zbiornik powstał w 2005 roku na skutek zalania kopalni piasku „Kuźnica Warężyńska” - stąd jego druga, obok Pogorii IV, nazwa.

Gorąca herbatka musi być

Zanim dojechałem Leśną Rajzą do Tarnowskich Gór, okrążyłem jeszcze jeden akwen powstały w wyniku zalania dawnego wyrobiska piasku - zbiornik Chechło-Nakło, sporo mniejszy od Pogorii IV.

Słońce chyli się ku zachodowi nad zalewem Chechło-Nakło

Nocleg w Tarnowskich Górach miałem dzięki uprzejmości członków grupy Kawałek Trawnika dla Podróżnika, ludzi dobrej woli, którzy za zwyczajne "dziękuję" pozwalają rozbić namiot na terenie swoich posesji.

DZIEŃ 2: Tarnowskie Góry - Kluczbork 147 km

Za Tarnowskimi Górami szybko wpadłem na kolejną, sympatycznie brzmiącą ścieżkę. Była to Leśno Uciecha, 40-kilometrowa pętla, której największą atrakcją jest to, że biegnie w lesie. Tak jak lubię.

Pomarańczowe oznakowanie Leśnej Uciechy

Do liczącego 3,5 tysiąca mieszkańców Toszka zajechałem przed dziesiątą. Zwiedziłem zamek z XV wieku (odbudowany w drugiej połowie XX w.), który obecnie mieści różne instytucje kulturalne. Długa historia miasta sięga przełomu XI i XII wieku - dokumenty pisane z XIII w. wymieniają nazwę Tosses, a także Tossech, Thossech i Thossecz.

Zamek w Toszku od strony dziedzińca

Z ciekawością ruszyłem na ścieżkę Toszek-Opole, oznakowaną na czerwono i opisaną we fragmencie przez samą gminę. Jak słusznie zauważa się we wpisie oznakowanie kończy się w lesie. Miałem wgrany ślad GPS, który poprowadził mnie przez las, tylko że w końcu trafiłem na nieprzejezdne krzaki. Poddałem się. Wyjechałem z lasu i porządną asfaltówką dojechałem do Ozimka, gdzie nad rzeką Przemszą, prawie sto lat temu, zbudowano stalowy most wiszący. Dziś to jedyny taki obiekt w Europie.

Żelazny most w Ozimku

Po 90 kilometrach pedałowania chciałem odpocząć nad jeziorem Turawskim, ale od południowej strony okazało się ono praktycznie niedostępne. Dopiero na wysokości Przystani Turawa udało mi się dotrzeć nad jego brzeg.

Przystań Turawa nad jeziorem Turawskim

Zaraz potem pojawiły się pierwsze dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości. Znak, że znalazłem się na terenie zamieszkałym przez mniejszość niemiecką. Zgodnie z ustawą z 2005 roku, nazwy poza polskimi można wprowadzić w językach mniejszości narodowych i etnicznych uznanych tą ustawą (m. in. białoruskim, czeskim, litewskim, niemieckim).

Na Opolszczyźnie podwójne nazewnictwo nie dziwi

W Kluczborku, gościnę znalazłem na terenie klasztoru Sióstr Józefitek. Niezbadane są wyroki nieba.

Klasztor Sióstr św. Józefa w Kluczborku

DZIEŃ 3: Kluczbork - Ruda Milicka 153 km

To miał być ten długo oczekiwany dzień - dzień, w którym wjadę do Doliny Baryczy. Tak też się stało. Zgodnie z planem, szybko dotarłem do początku południowej części Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej w Siemianicach. TTR liczy w sumie 470 km i łączy najdalej wysunięte na północ i południe miejsca Wielkopolski. W 2020 r. przejechałem cały odcinek północny (Poznań-Okonek), chciałem więc poznać fragment części południowej. Przejechałem trochę ponad 70 km przez TTR i przyznam, że trasa nie zawodzi. Jest dobrze oznakowana; prowadzi zarówno mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, jak i drogami polnymi i szutrowymi w lasach.

Oznakowanie południowej części TTR jest bez zarzutu

Zanim dotarłem do Doliny Baryczy w Antoninie, nie odmówiłem sobie przyjemności wjechać na najwyższe wzniesienie w regionie - Kobylą Górę (284 m n.p.m.).

Ołtarz polowy tuż pod szczytem Kobylej Góry

Pomarańczowy szlak rowerowy Doliny Baryczy zaczyna się za Antoninem, w Odolanowie. Aby tam dotrzeć odbyłem bardzo przyjemną wycieczkę leśnymi ścieżkami rezerwatu krajobrazowego Wydymacz. Aż wreszcie, na drzewie za Odolanowem, pojawił się pierwszy znak. Znalazłem się na trasie, o której marzyłem.

Tu jest ścieżka...

...a obok Barycz
Trzydzieści kilometrów, które przejechałem do miejsca noclegu w Rudzie Milickiej to była ekstaza. Staw Jasny, Staw Czarny Las, Staw Grabownica... Wszędzie stawy, na prawo i lewo. Ścieżka przepięknie poprowadzona lasami i pustymi szosami.Często nad samą wodą.
Żadne zdjęcie nie odda uroku Stawów Milickich
Wokół mnie absolutna cisza, żadnego odgłosu cywilizacji, tylko ptaki i wiatr. Choć miałem w nogach ponad sto kilometrów nie czułem zmęczenia.
 
Taka trasa to sama radość

Tylko zbliżająca się noc zmusiła mnie do zatrzymania na nocleg. Wiata w okolicach Rudy Milickiej znakomicie się do tego nadawała.

Nocleg przy wiacie w pobliżu Rudy Milickiej

DZIEŃ 4: Ruda Milicka - Wrocław 115 km

Kolejny cudowny dzień nad Baryczą. Najpierw krótka wizyta w Miliczu, a potem kolejne przepiękne okolice: właściwy Rezerwat Stawy Milickie, a następnie Rezerwat Olszyny Niezgodzkie. A potem wspaniałe widoki przez ponad 50 km, aż do Żmigrodu.

Ścieżka rowerowa za Miliczem

Na szczególną uwagę zasługują 23 kilometry ścieżki Doliny Baryczy wybudowane na trasie dawnej kolejki wąskotorowej Grabownica-Sułów. Ścieżka jest komfortowa, doskonale oznakowana, a wzdłuż trasy pobudowano ławki, stojaki i wiaty przypominające malutkie stacje kolejowe.

Wiata przy ścieżce

Za Sułowem wjechałem we właściwy Rezerwat Stawy Milickie, liczący ponad pięć tysięcy hektarów, z czego dwie trzecie zajmują stawy. Stawy Milickie znalazły się w programie ONZ Living Lakes jako jeden z trzynastu unikalnych obszarów wodnych na świecie.

W Rezerwacie Stawy Milickie
Zaraz potem wjechałem na teren kolejnego rezerwatu: Olszyny Niezgodzkie, który powstał nad rzeką Ługą w pobliżu wsi Niezgoda. Zachowały się tam niezwykłe, trudno dostępne olsy - lasy rosnące w wodzie.

Wieża obserwacyjna nad Starym Stawem
Z żalem ruszyłem znad Starego Stawu kierując się na Rudę Żmigrodzką, Radziądz i Żmigród. Postanowiłem powrócić w Dolinę Baryczy w przyszłym roku i dokładniej objechać stawy i lasy. Tak więc szybko dojechałem do Żmigrodu, pokręciłem się wśród ruin barokowego pałacu. Wzmianki o żmigrodzkiej warowni pochodzą już z XIII wieku. Przyjemnymi ścieżkami dojechałem do Trzebnicy.

Między Żmigrodem a Trzebnicą

Rynek w Trzebnicy


Ostatnie 25 km z Trzebnicy do Wrocławia to nadal niestety czarna dziura rowerowa. Z braku ścieżki, pozostaje dojazd szosami wśród pędzących aut. 

DZIEŃ 5: Wrocław - Obrowiec 135 km

Trudno powiedzieć, że był to bardzo udany dzień. Rano pokręciłem się po dobrze mi znanym Wrocławiu - miasto imponuje zabytkami, pięknymi miejscami, a do tego jest bardzo przyjazne dla rowerzystów. 

Do Wrocławia zawsze warto przyjechać (most na Ostrów Tumski)
Niestety wyjazd na południe pozostawia wiele do życzenia. Z braku interesującej alternatywy, 60 km do Brzega przejechałem mało ciekawą krajówką nr 94.

Jesienny rynek w Brzegu

Kolejne 40 km do Opola przejechałem mało uczęszczanymi drogami, całkiem przyjemnymi. Pokręciłem się po starej części miasta, wypiłem kawę na rynku i ruszyłem dalej, przed siebie. Bez planu na nocleg (co do mnie jest niepodobne - niemal zawsze z wyprzedzeniem planuję miejsca na nocleg).

Podwójne espresso na rynku w Opolu przywróciło dobry nastrój po mało ciekawej krajówce Wrocław-Brzeg

Ostatecznie zatrzymałem się po zmroku na terenie parafii św. Jana Chrzciciela. Proboszcz pozwolił mi przenocować w świetlicy parafialnej; nawet nie musiałem rozkładać namiotu. Wielkie dzięki.

Nocleg w parafii Obrowiec

DZIEŃ 6: Obrowiec - Jastrzębie Zdrój 108 km

Plan na rano był prosty, oczywisty wręcz: Góra św. Anny. Miejsce, do którego jeszcze nigdy nie zawitałem, i od którego dzieliło mnie zaledwie 14 km. To nic, że dość ostro pod górę.

Platforma widokowa na górze św. Anny
Góra św. Anny współczesną nazwę zawdzięcza imieniu patronki kościoła i klasztoru franciszkańskiego znajdujących się we wsi o tej samej nazwie, położonej na szczycie tej góry. Wcześniej nosiła nazwę Chełm (w znaczeniu „wzgórze”, „wzniesienie”), a także Góra Chełmowa, Góra Chełmska, Wysoka Góra, a także Góra św. Jerzego – od nieistniejącej już dziś kapliczki.

Góra św. Anny to także nazwa wsi na szczycie góry św. Anny

Początki kultu św. Anny, głównej patronki Śląska Opolskiego, na wzniesieniu nazwanym później jej imieniem, sięgają XV w. Do sanktuarium z figurą św. Anny Samotrzeciej pielgrzymowali głównie Górnoślązacy, ale w czasie rozbiorów miejsce to przyciągało także Wielkopolan, mieszkańców zaboru rosyjskiego, Galicji, Moraw i Czech. Z czasem Góra św. Anny stała się symbolem narodowej i regionalnej tożsamości – modlono się tu po polsku, w tym języku głoszono też kazania.

Widok z dziedzińca sanktuarium

Z góry, jak z góry, szybko zjechałem na południe drogą 425 do Sławęcic, gdzie zaczęły się spokojne i puste lokalne drogi asfaltowe otoczone lasami. Jedynym przeciwnikiem był mocny wiatr z południa. Już drugi dzień wiał mi prosto w twarz.

Jeszcze długo towarzyszyły mi dwujęzyczne tablice

W Rudach, na 65-kilometrze, zjechałem z asfaltowej drogi i znów znalazłem się na leśnych ścieżkach Górnego Śląska. W Rudach nie zatrzymałem się na zabytkowej stacji kolejki wąskotorowej - zwiedziłem ją rok wcześniej. Dalsza droga do Rybnika, w lesie, to była prawdziwa radość.

W oddali kominy elektrowni Rybnik

Po zupce i herbatce nad Zalewem, pojechałem na rynek w Rybniku na kawę i lody. Drobna przyjemność, ale cieszy.

Skwer u stóp katedry św. Antoniego w Rybniku

O reszcie drogi, dwudziestu kilometrach do Jastrzębia-Zdroju drogami publicznymi, trudno powiedzieć, że jest szczególnie atrakcyjna. Trzeba przejechać, i już. Wiedziałem, że kolejny etap, już do Krakowa, przelecę znaną mi na pamięć Wiślaną Trasą Rowerową.

Miło było dojechać do mojego drugiego domu

DZIEŃ 7: Jastrzębie-Zdrój - Kraków 131 km

O tym dniu powiem najmniej, bo WTR-kę (Brzeszcze-Kraków) przejechałem w obie strony już kilka razy - rok temu, a także dwa lata wcześniej, gdy zaczynałem przygodę z rowerem na dystansach dłuższych niż codzienna jazda po mieście.

Po przyjemnych piętnastu kilometrach lokalnymi drogami do Strumienia, kolejne trzydzieści do Brzeszcz już nie było zbyt fajne. Cieszyła mnie tylko myśl, że zaraz, za chwilę w Brzeszczach, wpadnę na WTR-kę. Owszem, mogłem jechać południową częścią jeziora Goczałkowickiego, jak rok temu, ale chciałem już jak najszybciej dojechać do Krakowa.

Upragniona tabliczka w Brzeszczach

Na Wiślanej Trasie Rowerowej, zanim dotarłem do domu, jeszcze upichciłem sobie lekki obiad, zrobiłem kawę, i spokojnie, w słońcu, wciąż pod wiatr, dojechałem do stolicy Małopolski. Podliczyłem kilometry - w sumie wyszło 913. Niezły wynik.

Ostatni posiłek tej 7-dniowej podróży

PODSUMOWANIE

Bez wątpienia, absolutnie fantastycznym fragmentem podróży były dwa dni spędzone w Dolinie Baryczy. Piękna tego regionu nie oddadzą żadne zdjęcia, ni opowieści. To trzeba zobaczyć - posiedzieć nad którymś z tysiąca stawów, posłuchać nieustającego śpiewu ptaków, zobaczyć gwiazdy na niebie nie zanieczyszczonym światłem. 

Dolina Baryczy - kraina tysiąca stawów
Dodam, że Dolina to nie tylko rozległe stawy i lasy, to także piękne łąki chętnie odwiedzane przez wszelką zwierzyną (mniej przez ludzi).
Łąki rozległe, słoneczne, pachnące,

Z przyjemnością pojeździłem po lasach Górnego Śląska ścieżkami, które dotąd słabo znałem, jak Leśno Rajza i Leśno Uciecha. Ciekawym odkryciem był też styk Opolszczyzny i Wielkopolski od Kluczborka do Odolanowa. Cieszę się, że poznałem spory fragment południowej części Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej.

Późne śniadanie nad niewielkim stawem w Nosalach

O rozczarowaniach pisałem (Toszek-Opole), gorszych drogach też (Wrocław-Brzeg). Wiadomo, że autentyczna relacja z jakiejkolwiek wyprawy nie przypomina sztucznie pięknej pocztówki z wakacji, gdzie nie ma miejsca na zmęczenie, znużenie, czy marne widoki. Tych na szczęście miałem tak mało podczas tych siedmiu dni, że moją wycieczkę będę zawsze miło wspominał.

Tak wygląda szczęście

Dodam, że to była kolejna z podróży na zasadzie jak największej autonomii - własne spanie i gotowanie. Doskonale sprawdziła mi się kuchenka Primus, która pół litra wody doprowadza do wrzenia naprawdę w ciągu trzech minut. Sprawdziła się na wyciecze w górach, sprawdziła też na rowerze. Co za przyjemność mieć pod ręką gorącą herbatę lub kawę, wedle życzenia!

Tak gotowała się woda na Lubaniu Wielkim, podczas innej wycieczki