Wycieczka na jeden z czternastu szczytów Wielkiej Korony Tatr w scenerii zimowej okazała się nie lada wyzwaniem. Prognozy na ten dzień nie były średnie. Z jednej strony chmury, które ustępowały z ciągiem dnia, z drugiej wiatr w porywach osiągający 60km/h. Podejście zaczęliśmy w Wyżnich Hagach skąd żółtym szlakiem udaliśmy się w stronę Tatrzańskiej Magistrali. Po wyjściu z lasu nie było widać znaków i przez to trochę pobłądziliśmy, ale po jakimś czasie udało się dotrzeć do magistrali. Stamtąd ruszyliśmy grzbietem na szczyt. Początkowo nie zakładaliśmy raków ze względu na małe nachylenie i odsłonięte suche kamienie, po których bardzo dobrze się szło. W pewnym momencie sprzęt już trzeba było ubrać. Na jakieś pół godziny przed szczytem pojawiają się turniczki, których bez sprzętu wspinaczkowego i odpowiedniego doświadczenie, nie da się przejść, dlatego też trawersujemy zbocze od zachodniej strony. I w końcu docieramy na szczyt, no prawie. Na wierzchołku stoi głaz, tak zwane kowadło, na które trzeb się wspiąć około 3 metry, wycenione na I. Jednak tego dnia bardzo silny i nieustający wiatr nie pozwala na wejście. Zdobycie głazu jest zbyt ryzykowne i odpuszczamy. Nie pozostaje nic innego jak wrócić w sezonie letnim.
Skomentuj