Jestesmy juz prawie na finiszu, Chamonix "w zasiegu reki" ale czeka nas jeszcze ten dlugi i dosc meczacy dzien a po nim nastepny by dotrzec, jezeli nie do samego Chamonix, to w kazdym razie juz do Doliny Chamonix (moze do Le Tour, moze do Argentiere). No ale tymczasem marsz z Champex-Lac do Trient przez przelecz Fenetre d'Arpette (2665 m). Byl to dzien z najwyzszym calkowitym dziennym przewyzszeniem - ponad 1200 m. Dla mnie byl to chyba najciezszy dzien z calej wedrowki jako ze 3 dni wczesniej, po dojsciu do Verbier, dopadlo mnie jakies dziwne zatrucie zoladkowe i nastepne dwa dni spedzilem totalnie "zdychajac" zadekowany w jakims wynajetm pokoju w Champex-Lac podczas gdy moi wspoltowarzysze wedrowki zaliczyli dwie jednodniowe wycieczki w okolicy. Totez po tych ponad dwoch dniach choroby bylem jeszcze oslabiony i juz wychodzac rano z Champex czulem ze bedzie to ciezki dzien. Podejscie najpierw lagodne po kilku kilometrach zaczelo sie robic stromsze i zaczalem zwalniac moich kolegow czujac potrzebe robienia krotkich postojow doslownie co 20 minut. A i tempo moje tez nie bylo zbyt szybkie. W pewnym momencie wyszlismy ponad granice lasu, widoki coraz ladniejsze, chociaz caly czas pielismy sie prawym zboczem dosc glebokiej doliny. Przelecz Fenetre d'Arpette zaczela sie pojawiac i ginac i caly czas wydawala sie dla mnie jakims nieosiagalnym i niemalze ciagle oddalajacym sie celem. W koncu jakos sie na nia wdrapalismy. Potem juz tylko dlugie zejscie do Trient, ale to juz "z gorki".