Piękny słoneczny poranek, jeszcze lekki mróz, ale już jest pewne, że będzie ciepło i niebo bezchmurne. Idealny dzień na pierwsze wiosenne wypady. Ale kusi jeszcze śnieg, tak niedaleko, że aż prosi się o skorzystanie z ostatnich okazji pobiegania. Obiecałem sobie, że w tym sezonie przebiegnę jeszcze Wielki Szengen.
Ruszam więc samochodem do Bielic, pozostawiam samochód w zaspie śniegu, zakładam narty, plecaczek, włączam gps i w drogę. Zaraz za leśniczówką, tam gdzie w zeszłym tygodniu były jeszcze zaspy śniegu, teraz droga jest odśnieżona.
Jakieś auto z Lasów Państwowych zgarnęło całą wierzchnią warstwę śniegu. To co zostało, topi się i lodowacieje. Dobrze, że tylko miejscami przebija asfalt. Biegnę tak jakieś 3 kilometry i nagle kończy się ten koszmarny szlak. Dziarsko wskakuję na wyratrakowaną trasę, chociaż dawno nie uczęszczaną trasę. Nawet nie wiem, kiedy dobiegam do pętli Wielki Szengen. Tu inny świat, trasa przygotowana wyśmienicie, na trasie wielu biegaczy, całe rodziny, grupy, pojedyncze osoby, wszyscy uśmiechnięci jakby „Pana Boga za nogi chwycili” . Ruszam więc na trasę. Po drodze piękne widoki na Czarną Górę, Puszczę Śnieżnej Białki. Trasa biegnie cały czas po stronie polskiej. Po około 7 km dobiegam do miejsca, w którym trasa ostro skręca w lewo i pnie się w górę w kierunku czeskiej granicy. To okolice Rudawca, po czesku Polskiej Hory. Co chwilę różną techniką zjeżdżają tu narciarze, którzy pokonują tę trasę w przeciwnym niż ja kierunku. W tym miejscu dyskutuje z grupą narciarzy z Czech w celu upewnienia się, że pobiegnę w dobrym kierunku. Niestety, oni biegną, gdzie się da, nieważne gdzie. Ruszam więc ostro pod górę, co chwila ustępując miejsca poruszającym się w dół. W niektórych oczach widzę to samo przerażenie i bezradność co i u mnie, no cóż - widać nie ja jeden trenuję techniki padania.
Na szczycie trasa biegnie granicą polsko-czeską, a następnie znaną mi już trasą w kierunku Papryska. Po około 2 kilometrach na trasie pojawiają się żółte strzałki, a potem narciarze z numerami. To z Papryska startują biegacze do trwającego tu 24 godzinnego biegu. Ja biegnę w kierunku węzła szlaków Palas, co jakiś czas ustępując miejsca biorącym udział w zawodach.
Z Palas udaje się w kierunku Ramzowej, a potem po około 500 metrach skręcam w lewo, biegnąc dalej w wzdłuż granicy polsko-czeskiej. Trasa biegnie cały czas pod górę. Za plecami piękne widoki w kierunku Ramzovej i na Masyw Śnieżnika. Wieje dość mocny wiatr. To jedno z niewielu „nie osłoniętych” miejsc. Na rozwidleniu trasy skręcam w kierunku Bielic, darując sobie na dziś zdobycie Smreka.
Po kilku minutach ostrej jazdy w dół docieram do miejsca, skąd rozpocząłem bieg na pętli wieli Szengen. Zostawiam więc gościnne trasy i wracam do Bielic. Tu trasa biegnie w dół. Śnieg jest zmrożony i ciężko się jedzie. Docieram do miejsca, gdzie ściągnięto śnieg. Tutaj zaczyna się horror. Śnieg, który się roztopił, teraz zamarzł, zrobiło się lodowisko, ani iść ani jechać. Potykając się i ślizgając, ruszam w dół. Po około kilometrze ponownie zakładam biegówki. Po nierównej, zlodowaciałej trasie dojeżdżam do parkingu w Bielicach. To już chyba ostatni wypad na biegówki od strony Bielic. Na parkingu spotykam dwoje młodych ludzi, którzy zamierzają jeszcze zdobyć szczyt „Kowadło”. Krótka wymiana zdań i ruszam do domu.
To był piękny dzień na rower, ale na pobieganie też.
Skomentuj