Od ostatniego maratonu rowerowego w Srebrnej Górze , czas szybko zleciał.
W sobotę o czwartej rano obudził mnie budzik. Nie chciało się wstawać . Jak zwykle przed wyjazdem żle śpię , a nawet nie wiem czy w ogóle.
Zacząłem jednak szykować śniadanie zastanawiając się czy może nie wrócić do ciepłego łóżka. Cóz bowiem mnie czekało w Kluczborka , jakaś trasa , około 160 kilometrów w nieznanym terenie. Ale pewnie nie tylko to. W końcu mam tam już trochę znajomych, więc chyba jednak warto.
Około piatej siedziałem już w samochodzie, rower trzymał się mocno w bagażniku na dachu.
Po trzech godzinach zameldowałem się w Kluczborku , a raczej na rynku tego pięknego miasta. Okazało się ,że wprowadziłem adresu startu maratonu i zajechałem na rynek. No cóz , może Policja coś będzie wiedziała. Dyżurny z komendy nie bardzo potrafił mi pomóc , ale jak stwierdził stadion jest zaraz koło komendy , więc może to dobry adres.
Udałem się w tamtą stronę , po drodze spostrzegłem duże wyraźne strzałki na asfalcie. A więc to oznaczenie trasy maratonu , jadę więc dobrze. Dotarłem pod jakiś budynek koło stadionu , ale były tu pustki, więc to nie mogło być . Za chwilę dotarł kolejny maratończyk , który twierdził ,że od dobrej chwili jeździ w kółko i nie może znaleźć biura zawodów. Dobrze ,że znaleźli się inni , którzy drogą „pod zakaz” zaprowadził nas na start maratonu.
Na miejscu sprawnie przebiegło wydanie numerów a i Wojewódzki Kampus Sportowo Rekreacyjny gdzie zaczynała się impreza okazało się bardzo przyzwoity.
Miałem wiele czasu bo mój star wypadł na godzinę 10.50. Tak późno jeszcze nie startowałem , żartowałem więc ,że może przyda mi się oświetlenie , jeśli będzie już tak późno.
Czas zleciała na telefonicznej rozmowie i dyskusjach ze znajomymi. W końcu nadszedł czas startu. Grupa chyba 10, osobowa. Początkowo jechaliśmy razem , ale dość szybko zostałem sam. Starając się utrzymać własne tempo przemierzałem trasę maratonu. Trasa była świetnie oznakowana a dodatkowo w newralgicznych punktach zabezpieczona przez organizatora. Testowałem tez nowo zakupioną nawigację rowerową , która jednak nie chciała ze mną współpracować i uparcie nakazywała zjazd do lin i mety, w końcu całkiem się wyłączyła. Dałem więc jej spokój , skupiając się na urokach trasy i walce z wiatrem. Przez jakiś czas towarzyszył mi starszy Pan z numerem 159, potem jednak został wciągnięty przez mała grupę i na długo utraciłem go z oczu. Trasa była widokowa , temperatura przyjemna , tylko męczący wiatr dawał się we znaki.
Po około 2 godzinach dotarłem do punktu żywieniowego. Poczęstowałem się słodka bułką z marmoladą , dwa banany do kieszeni i dalej w drogę . Przed końcem pierwszego okrążenia znowu spostrzegłem mojego kompana. Ponownie jechaliśmy razem . Trochę narzekała na zmęczenie i ,że może nie potrzebnie dał się wkręcić w grupę. Trzymał się jednak dzielnie. Po około trzech godzinach dotarliśmy do początku drugiej pętli. Tu dogoniliśmy maratończyka , który odpuścił i zjeżdżał do linii mety. Przez chwilę pomyślałem ,że nie ma się co męczyć i może też trzeba zjechać. Ale to tylko przez chwilę. Podjedliśmy decyzję , jedziemy dalej. Zostało nam około 75 kilometrów.
Nie lubię jeździć po pętli , ale tym razem czas leciał szybko i po początkowym odczuciu zmęczenia odzyskałem wigor i gnałem do mety, a za mną mój nie odłączny towarzysz. Jechało się tym lepiej ,że co jakiś czas wyprzedzaliśmy kolejnego maratończyka . Dość szybko dotarliśmy do punktu żywieniowego. Ponownie bułeczka, banan i uzupełnienie bidonu. I dalej w drogę . Mój kolega jest już wyrażanie zmęczony , zostaje więc na punkcie. Jadę dalej , walczę o jak najlepszy czas przejazdu. Udaje mi się wyprzedzić , jeszcze kilka osób. Na trasie jest kolega ,. Któremu strzeliła opona, jedzie na rawce , trzyma się dzielnie , przed n im jakieś 30 km. Spotykam młodego maratończyka , który jedzie już trzecie okrążenie. Młody chłopak na szosowym rowerze. Ale pasuje nam . trzymamy się razem. Na pół kilometra przed metą zostawia mnie a ja i tak doganiam jeszcze jednego maratończyka. Na mecie czas 6 godzin 6 minut i 158 kilometrów. Idę oddać numer startowy. Tu niezbyt miłe zaskoczenie , zabrakło medali , które dostaje się za udział. Taka sympatyczna pamiątka. Pani obiecuje że dojdą pocztą , fajnie , ale to nie to samo. No nic, trzeba iść na posiłek bo i tego może zabraknie. Zjadam swoja kiełbaskę i zazdroszczę tym co piją piwko. No cóż , przede mną jeszcze trzy godziny jazdy samochodem.
Podsumowując , jak zwykle było fajnie , te drobne niedomagania, to tylko szczegół, za dwa tygodnie Zieleniec i Klasyk Kłodzki…….
Skomentuj