Dziś miało być lajtowo. Wystartowałem z Bielic, ale nie tak jak zawsze w górę rzeki, tylko rowerowym nr 4. Tam gdzie powinien już być założony ślad na maraton biegówkowy, a tam mnie jeszcze nie było. Tam gdzie ja, nikt nie biegnie, tym bardziej tam pójdę. Początkowo zamiast trasy biegowej, zwykła zlodowacona droga. Nawet trochę jestem zły, tam piękny ślad a ja tu po jakiś wertepach. Ale po jakiś 800 metrach znajduję ślad ratraka. Dziewiczy. Ani śladu kijka. No to jest dobrze. Trasa jednak pnie się w górę. Początkowo śnieg twardy, zmrożony, a im wyżej, tym cieplej, i śnieg robi się miękki. Po jakiś 2 kilometrach przede mną staje podbieg... To nie podbieg, to prawie pionowa ściana. No cudnie, tylko już wiem, dlaczego tu nie ma nikogo... Wdrapuję się na tą ścianę, potem trasa łagodnieje. Jest trochę ciepło, więc ślad jest miękki. I tak po godzinie ku mojemu zdumieniu wyskakuje na prz. Suchej. Stąd już tylko 15 km do Bielic... pikuś...
Skomentuj